Nightwatching. Watching the night. Jeśli ktoś widział ostatni film Petera Greenawaya to doskonale kojarzy mu się ten cytat w filmie, w wykonaniu samego Rembrandta. Sam film osnuty był na kanwie historii, jaka może znajdować się „za” słynnym płótnem flamandzkiego mistrza. Podobnie, jako inspirację wykorzystał obraz Terry Pratchett w swej świeżo wydanej w Polsce powieści „Straż nocna”. I na tym podobieństwa się kończą. O ile w filmie Greenawaya konstrukcji, planu i zamysłu autora zauważyć mi się nie udało (a „Rozpłatany wół” mi świadkiem, próbowałem!), to dzieło angielskiego pisarza jest prawdziwym majstersztykiem, godnym najwyższych pochwał.
W Polsce fantastyka ma dość dziwny status. Właściwie, to mamy całkiem pokaźną ilość wydawanych rocznie tytułów, paru niezłych pisarzy, w sumie relatywnie książki te osiągają dość wysokie nakłady. Czyli wniosek taki - ktoś to czyta. A jednak w powszechnym mniemaniu fantastyka to... ta gorsza siostra „poważnej” literatury.
Co z tego, że wiele książek science fiction czy fantasy ma wyższy poziom od dzieł otrzymujących prestiżowe nagrody literackie w tym kraju? Fantastyka jest „niżej” i nie zasługuje na powszechną uwagę. Hmmm, a jednak kupują, czytają, tak?
Pratchett jest zaskakującym paradoksem - oto pisarz, który sam nigdy nie ukrywał, że tworzy literaturę popularną (moim zdaniem fałszywa skromność). W Polsce zdołał się jako jeden z nielicznych twórców fantasy przedostać do świadomości tzw. „szerokiego odbiorcy”. Oto uwaga dworcowa: jeśli masz więcej niż szesnaście lat i czytasz w pociągu science fiction, to możesz liczyć na spojrzenia pełne politowania ze strony współpasażerów. Jeśli czytasz Pratchetta - to najpewniej będą ci zaglądać przez ramię.
Po tym nieco przydługim wstępie pora przyjrzeć się samej książce. Jest to, w zależności od tego, czy wyznajemy osiową czy opaczną chronologię książek Dysku, dwudziesta dziewiąta powieść osadzona w świecie znajdującym się na grzbiecie wielkiego żółwia. Tym razem znów odwiedzamy Ankh Morpork i bohaterskich policjantów ze Straży Miejskiej.
Fabuła „Straży nocnej” obraca się jednak głównie wokół Clinta Eastwoda świata Dysku - jego łaskawości diuka Ankh, komendanta Straży, sir Samuela Vimesa. Tym razem (tak jak i zazwyczaj) sir Samuel wpada w niezłe tarapaty. W czasie pogoni za groźnym przestępcą, w wyniku silnej burzy magicznej, trafia nie do końca na swoje miejsce. I nie do końca w swój czas. Trafi do Ankh Morpork, które ogarnięte jest przedrewolucyjnym wrzeniem, pełne nieufności, szpicli i rządzone prze szaleńca. Trochę ten świat przypominać może polskim czytelnikom nasz kraj za czasów poprzedniego ustroju.
Od tego momentu autor rozpoczyna tak charakterystyczną dla powieści o Straży grę z czytelnikiem. Tym razem w wielkim kotle kontekstów znajdziemy nieco z powieści detektywistycznej, trochę thrillera politycznego, a dla uważnych - „Nędzników” Victora Hugo. Pratchett nie zawodzi - zarówno fabuła jest wciągająca, jak i tropienie różnorakich kontekstów jest samo w sobie wspaniałą zabawą. Tłumaczenie Piotra W. Cholewy jest doskonałe - czasem zastanawiam się, czy niektóre gry słowne nie udają mu się bardziej niż w oryginale. Właściwie książki z dyskowej serii, a szczególnie te opowiadające o Straży, są kwintesencją tego, czego potrzebuje wymagający czytelnik: dużo literackich, filmowych czy malarskich kontekstów, świetny styl, dobrze zbudowane postacie, a do tego tak naprawdę kryminalna fabuła. Musi być trochę ukryta, inaczej ciężko by się było przyznać, że nam się podoba, prawda? Warto też zwrócić uwagę na doskonałą okładkę Paula Kidby’ego - wspaniała parodia „Straży nocnej”. Młody Anglik zdecydowanie lepiej od zmarłego kilka lat temu Josha Kirby’ego uchwycił „ducha” pratchettowskiego świata i zamieszkujących go bohaterów.
Jest jednak w tej wielkiej beczce miodu łyżka dziegciu. Czasem, kiedy fabuła nie biegnie zbyt wartko albo kiedy humor nie powoduje, że oczy nam łzawią, wydaje się, że Pratchett uprawia dyskretny literacki recykling. Pewne zwroty, sytuacje, spotkania zdają się powtarzać. Nigdy nie widać tego wprost, w pełni wyraźnie, to trochę jak ząb, który boli tylko, jeśli go tylko dotknąć. Po chwili jednak, dochodzi się do wniosku, że to urok tego cyklu - jeszcze jedno wewnętrzne spoiwo wszystkich tych książek i rodzaj iście Rembrandtowskiego podpisu ukrytego między wierszami. Z czystym sumieniem: polecam!
******
Tytuł: Straż nocna
Autor: Terry Pratchett
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 335