Coraz słabiej zna się w Polsce twórczość wybitnego włoskiego pisarza Giuseppe Tomasi di Lampedusa, którego głośna powieść „Lampart” (w późniejszych wydaniach jej tytuł tłumaczono jako „Gepard”, analizująca bezlitośnie XIX-wieczny świat arystokracji Italii), została też wspaniale przeniesiona na ekran przez Luchino Viscontiego. Otóż sam autor był księciem Palmy i Lampedusy - maleńkiej (9 x 3 km), z zaledwie 7-tysięczną ludnością, wysepki na Morzu Śródziemnym, najbardziej na południe położonego skrawka włoskiego terytorium, ok. 170 km od Tunezji.
Lampedusa, którą na krótko odwiedziłem kilkanaście lat temu stała się w minionej dekadzie symbolem ludzkich dramatów związanych z nielegalną i niekontrolowaną migracją z północnej i subsaharyjskiej Afryki do Europy. Szacuje się, że od 1999 r. ponad 200 tys. uchodźców - pochodzących głównie z tzw. Rogu Afryki, a więc Somalii, Etiopii, Erytrei trafiło na tę wysepkę, ale także z Egiptu, Somalii, Afganistanu, a nawet Sri Lanki czy Pakistanu. Bardzo wiele osób jednak nie dotarło do upragnionego „raju”, toteż Lampedusa stała się raczej synonimem „nieszczęśliwej wyspy”. Tylko od rozpoczęcia tzw. Arabskiej Wiosny śmierć poniosło prawdopodobnie ok. 50 tys. uciekinierów, m.in. z ogarniętej wojną domową Syrii. Piszę też o tym jako długoletni przewodniczący Komisji Migracji i Uchodźców Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, stojący obecnie na czele specjalnej podkomisji ds. współpracy z państwami pochodzenia i tranzytu imigrantów.
W miniony czwartek u wybrzeży Lampedusy rozegrał się kolejny akt tragedii, która wydaje się nie mieć końca - przeciwnie: ma tendencję nasilającą się. Zatonęła duża łódź, płynąca z Libii, z kilkuset uchodźcami pochodzącymi głównie z Somalii, Erytrei i Etiopii. Śmierć poniosło minimum 300 osób i przez 2 dni był to najważniejszy temat w mediach europejskich i światowych, który zepchnął nawet na drugi plan informacje o konflikcie wokół Syrii oraz o pakcie rządowo - budżetowym w USA.
Przepływające obok jednostki morskie nie udzieliły ludziom pomocy, a warunki na łodziach - mimo że pasażerowie/uciekinierzy płacą grupom przestępczym ogromne jak na ich możliwości pieniądze - są straszne. A wszystko to zdarzyło się w niecałe 3 miesiące od pierwszej podroży papieża Franciszka w okresie jego pontyfikatu - właśnie na Lampedusę, co swoiście spotęgowało efekt tragedii.
Sami Włosi (nie mówiąc o władzach tej maleńkiej wyspy, dysponującej ośrodkiem mogącym przyjąć niecałe półtora tysiąca migrantów) podobnie jak Grecy (dotyczy to ostatnio mieszkańców wyspy Lesbos), czy Maltańczycy, nie są naturalnie w stanie stawić czoła ogromnej fali ludzkiej. Co więc robić i jakie wnioski płyną z tej - zapewne nie ostatniej - tragedii?
Jest ich co najmniej kilka:
- trzeba wzmocnić międzynarodowe wysiłki na rzecz poprawy istniejącej, dramatycznej sytuacji społeczno-ekonomicznej i często także politycznej w krajach pochodzenia uchodźców (Rogu Afryki, strefy subsaharyjskiej itd.).
- wydatnie zwiększyć, mimo utrzymującego się kryzysu w strefie euro - zakres pomocy humanitarnej i rozwojowej (Polska znajduje się na szarym końcu w UE w tej materii). Tu chodzi naprawdę o stosunkowo nieduże kwoty, rzędu 0,5-1 % budżetu.
- okazywać większą solidarność z państwami południa Europy do których w pierwszej kolejności kierują się uchodźcy - Hiszpanią (mającą m.in. duży problem z afrykańskimi enklawami Ceuta i Melilla), Włochami, Grecją, Maltą.
- zwiększyć roczne kwoty przyjmowania uchodźców na swoim terytorium, szczególnie przez bogatsze państwa Unii (np. RFN, Skandynawia, Francja). Ostatnio to uczyniono w wysokości 10 tys. osób w odniesieniu do migrantów z Syrii, choć to kropla w morzu potrzeb.
- zreformować FRONTEX - mającą swą siedzibę w Warszawie agencję unijną zarządzania zewnętrznymi granicami państw członkowskich UE, której działania (również w walce z przemytnikami ludzi) są nieskuteczne.
- uszczelnić europejski system ochrony granic EUROSUR, co jest planowane od dawna (ma zacząć funkcjonować od przełomu 2013/2014).
- potrzebne jest też zwołanie specjalnego szczytu Unii Europejskiej poświęconego w całości tej tematyce z KONKRETNYMI DECYZJAMI.
Jarosław Mikołajewski w świetnym reportażu z Lampedusy na łamach weekendowej „Gazety Wyborczej” przypomniał, że wicepremier i minister spraw wewnętrznych Włoch Angelo Alfano (od siebie dodam - nazywany ostatnio w mediach Italii „ojcobójcą”, jako że zadał - jak się wydaje - śmiertelny cios liderowi swojej partii Silvio Berlusconiemu) zgłosił mieszkańców wyspy do pokojowej nagrody Nobla. Bezwzględnie na to zasługują, choć wątpię, by taką decyzję podjął norweski Storting.
W pełni zgadzam się też z europejską komisarz ds. humanitarnych Kateriną Georgiewą, iż my Europejczycy POWINNIŚMY OTWORZYĆ NIE TYLKO NASZE SERCA I PORTFELE, LECZ TAKŻE GRANICE dla uchodźców przybywających spoza naszego kontynentu, w tym z Czarnego Lądu. Nie jest to jednak postulat popularny - także nad Wisłą. Przeciwnie - w Europie umacniają się partie i ugrupowania antyimigranckie. TO BARDZO SMUTNE!
Tadeusz Iwiński