Parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej wystosowali list otwarty do prezydenta Olsztyna Czesława Jerzego Małkowskiego stawiając mu ultimatum: jeśli nie pójdzie na urlop, PO zorganizuje referendum w sprawie jego odwołania.
Jest to konsekwencja tzw. seksafery w olsztyńskim magistracie, którą rozpętała 21 stycznia „Rzeczpospolita”. Gazeta powołała się na urzędniczki, które zarzucają Małkowskiemu molestowanie seksualne, a jedna nawet zgwałcenie.
Po serii kolejnych publikacji i audycji telewizyjnych, w tym ujawnieniu nagrania ze sprośnym tekstem przypisywanym Małkowskiemu, sprawa w sensie prawnym nadal stoi w miejscu, bo pokrzywdzone nie złożyły jeszcze wniosku o ściganie.
W niedzielę (17.02) Jerzy Szmit z PiS zażądał ustąpienia Małkowskiego ze stanowiska, namawiając zwolenników tego hasła do noszenia biało-niebieskich wstążeczek (w barwach miasta). Dziś (18.02) pojawił się list otwarty PO.
List podpisała zdecydowana większość parlamentarzystów PO poza posłem Mironem Syczem i senatorem Ryszardem Góreckim. Ten drugi twierdzi, że kierowany przez niego UWM łączą z miastem pewne sprawy i nie chce stanąć im na drodze.
-
Prawdę mówiąc też nie jestem pewien, czy takie referendum by się udało, bo w dużych miastach nie było jeszcze takiego przypadku - powiedział nam senator Stanisław Gorczyca, wiceprzewodniczący PO w regionie.
Jego zdaniem najlepsze byłoby poczekanie do ewentualnego wyroku sądowego, co jednak w sprawach obyczajowych nie jest ani szybkie, ani pewne.
-
Natomiast w działaniach kolegów wiceprezydentów PO widzę niekonsekwencję. Bo albo powinni podać się do dymisji po zerwaniu koalicji z prezydenckim klubem „Po prostu Olsztyn”, albo trwać przy nim do zakończenia sprawy - dodał senator.
Również radny Jan Tandyrak, szef klubu radnych PO, radzi się nie spieszyć z referendum, tym bardziej że Małkowskiemu nie przedstawiono jeszcze zarzutów. Natomiast sam prezydent list PO uważa za kolejny atak na siebie.
- Nie wierzę, że PO zrobi jakiekolwiek referendum. Będą się migać, kluczyć, aż minie kadencja i wszyscy o sprawie zapomną - uważa Dariusz Zawadzki, szef miejskiego SLD.
Referendum w sprawie odwołania prezydenta jest o tyle trudne, że najpierw trzeba zebrać podpisy 10 proc. uprawnionych do głosowania, a żeby było ono ważne, musi w nim wziąć udział ok. 26 proc. (liczy się frekwencja w ostatnich wyborach).
Takie referenda do tej pory udawały się tylko w małych gminach, gdzie przeciwnicy władzy są w stanie zmobilizować mieszkańców do głosowania. W Olsztynie byłoby ono ważne, gdyby do referendum poszło ok. 35 tys. osób.
Już raz z inicjatywy Ligi Polskich Rodzin próbowano zbierać podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania Małkowskiego. Nie zdołano jednak zebrać wymaganych 10 procent.