Neal Larrabee (fot. archiw. FWM)
Czuło się czar. To jest wielki wirtuoz - „San Francisco Chronicle”. Nie można było pozostać nieporuszonym wobec nadzwyczajnego piękna frazy oraz autentyczności i świeżości interpretacji - „Ruch Muzyczny”, (Warszawa). Silny, dynamiczny pianista - „Los Angeles Times”.
Tak pisali w swych recenzjach krytycy muzyczni o soliście, który wystąpi w dniu 12 kwietnia 2013 r. w Filharmonii. Będzie nim wybitny amerykański pianista - Neal Larrabee. W cyklu „Wielkie Koncerty Fortepianowe” z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Warmińsko-- Mazurskiej pod dyrekcją Piotra Sułkowskiego pianista wykona Johanesa Brahmsa- II Koncert fortepianowy B-dur op.83.Koncert, który od pierwszego wykonania go przez samego kompozytora jesienią1881roku w Budapeszcie, po dziś dzień należy do dzieł najwyżej cenionych zarówno przez wykonawców jak i przez publiczność. Drugą kompozycją piątkowego wieczoru będzie V Symfonia c-moll op.67 Ludwiga van Beethovena.
Neal Larrabee to laureat licznych konkursów pianistycznych, w tym V Międzynarodowego Konkursu im. Piotra Czajkowskiego w Moskwie (1974r.) i IX Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie w 1975 roku, gdzie należał do ulubieńców publiczności. Jako zwycięzca Konkursu Federacji Młodych Muzyków w Los Angeles został nagrodzonym medalem Artura Rubinsteina.
Jako stypendysta Fulbrighta studiował w Konserwatorium Moskiewskim pod kierunkiem Stanisława Neuhausa. Był pierwszym pianistą amerykańskim uczącym się w byłym Związku Radzieckim dzięki oficjalnemu państwowemu stypendium. Naukę uzupełniał w Eastman School of Music jako student Eugene’a Lista oraz w słynnej Juilliard School of Music, gdzie otrzymał stypendium Josefa Lhevinne’a. Doktorat uzyskał na Uniwersytecie Stanu Nowy York w Stony Brook u profesora Martina Canin’a.
Występuje głównie w USA (m.in.: Nowym Jorku, Waszyngtonie, Los Angeles) i w Europie. Koncertował w Niemczech, w Polsce, w Rosji, w Rumunii oraz w byłej Jugosławii. W Polsce jego wysoko oceniane interpretacje muzyki Chopina umożliwiły mu nagrania płyt, koncerty w radiu i telewizji oraz występy w niemal wszystkich głównych salach koncertowych kraju. Zaproszony na ponowne występy do Rosji grał w moskiewskiej Sali Koncertowej im. Rachmaninowa, w Uniwersytecie Moskiewskim oraz wziął udział w serii koncertów prezentowanych w Spaso House - rezydencji ambasadora USA.
Neal Larrabee jest cenionym pedagogiem udzielającym lekcji mistrzowskich w Stanach Zjednoczonych i poza ich granicami.
Zapraszamy na koncert - 12 kwietnia (piątek) godz. 19.00, sala koncertowa Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej.
*****
WIELKIE KONCERTY FORTEPIANOWEwykonawcy:» Neal Larrabee(USA) - fortepian
» Piotr Sułkowski - dyrygent
» Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej
w programie:» Johannes Brahms - II Koncert fortepianowy B-dur op. 83
» Ludwig van Beethoven - V symfonia c-moll op. 67
Bilety w cenie
- 40 zł normalny
- 30 zł ulgowy
do nabycia w kasie Filharmonii pn.- pt. w godz.10.00-18.00
******
Wprowadzenie do koncertuII Koncert fortepianowy B-dur Johannesa Brahmsa (1833- 1897) od pierwszego wykonania po dziś należy do dzieł najwyżej cenionych i przez wykonawców i przez publiczność. To właściwie - podobnie zresztą jak inne koncerty Brahmsa - symfonia z instrumentem solowym, dzieło rozbudowane, złożone z czterech, a nie z tradycyjnych trzech części, wymagające od wykonawcy zarazem przygotowania wirtuozowskiego jak i wielkiej głębi interpretacji.
Po raz pierwszy Koncert B-dur zabrzmiał publicznie późną jesienią 1881 roku w Budapeszcie. Przy fortepianie zasiadł sam kompozytor. I jakby w związku z aurą tamtego miejsca i czasu pobrzmiewa w II Koncercie melancholijna węgierska nuta, którą Brahms potrąca delikatnie, wręcz kameralnie, mimo dużej orkiestry, aż po finał, gdzie pojawia się temat tak śpiewnie brahmsowsko-węgiersko-cygański, jakiemu dorównać może chyba tylko ów z bardzo znanego Allegretto z Trzeciej Symfonii tegoż kompozytora - tyle tam cudownego światła, świetlistości. Brahms opowiada, śpiewa, czasem marzy, ale zawsze - nawet w momentach po wirtuozowsku rozpędzonych - pozostaje opanowanym klasykiem, wiernym zasadzie umiaru i proporcji. Nie bez powodu jego Pierwsza Symfonia, ukończona zaledwie pięć lat wcześniej, zyskała miano „Dziesiątej Beethovena”. A sam Brahms z nabożeństwem odnosił się do tego wielkiego mistrza i tradycji muzycznych, jakie za jego lat były wciąż żywe w Wiedniu. Od 13 roku życia zarabiał, grywając w portowych knajpach rodzinnego Hamburga. Gdy miał 20 lat, przełomem w jego muzycznej karierze stał się artykuł Roberta Schumanna. Ten wybitny kompozytor i wpływowy krytyk, który niespełna ćwierć wieku wcześniej w entuzjastycznym artykule pierwszy ogłosił światu talent Chopina, teraz z podobnym entuzjazmem powitał utwory młodego artysty, uznając Brahmsa za nowe objawienie muzyki niemieckiej.
W roku 1862 Brahms zamieszkał w Wiedniu, dzieląc swój czas między aktywność koncertową w roli cenionego pianisty, a komponowanie.
- A więc jestem tu! Dwa kroki od Prateru, i mogę pić wino tam, gdzie je pił Beethoven - pisał do przyjaciela zaraz po przyjeździe do tego miasta, pełnego muzycznych pamiątek. Tam powstało Niemieckie Requiem (1868), które przyniosło mu niezależność finansową, a później, w latach 1873-87, kompozycje najpełniej dojrzałe, m.in. cztery symfonie, Koncert skrzypcowy, Koncert podwójny na skrzypce i wiolonczelę, czy II Koncert fortepianowy, oraz szereg utworów fortepianowych, kameralnych, pieśni. A był to czas, kiedy rozpętało się prawdziwe szaleństwo publiczności Europy na punkcie Ryszarda Wagnera i jego głośnych dramatów muzycznych, czyli muzyki ściśle uzależnionej od sceny, tekstu i literackiego programu. Wobec owego „wagnerowskiego zaczadzenia” i popularności głoszonych przez Wagnera haseł „sztuk połączonych” trzeba było naprawdę być pewnym swoich racji, by - jak Brahms - wyznawać idee dokładnie przeciwne, iść drogą klasyków, głosić wyższość muzyki „absolutnej”, sztuki autonomicznej, która chce być tylko sobą, niezależną grą form, wolną od literackich skojarzeń i jakiejkolwiek ilustracyjności. Brahms udowodnił, że muzyka może sobie na taki luksus niezależności pozwolić. I już za jego życia popularność zyskało powiedzenie wybitnego dyrygenta Hansa von Bülowa, iż muzyka niemiecka opiera się na „Trzech Wielkich B”. Byli to: Bach, Beethoven - i właśnie Brahms, który - zdaniem wielu współczesnych - kontynuował najlepsze beethovenowskie tradycje.
V Symfonia c-moll Ludwika van Beethovena (1770-1827) jest jednym z najbardziej znanych dzieł muzycznych - nie tylko tego kompozytora i nie tylko jego epoki. Rozpoczynające ją cztery uderzenia, ów „motyw losu stukającego do naszych bram” (jak je określił sam twórca), należą dziś do powszechnie znanych i sugestywnych symboli w całej, wielowiekowej spuściźnie kultury ludzkości.
Przedmiotem podziwu pozostaje mistrzostwo, z jakim - na fundamencie owych czterech nut - opiera Beethoven konstrukcję całej symfonii, pełnej dramatycznych napięć i kontrastujących z nimi momentów lirycznych.
Praca nad tym dziełem zajęła mu wiele lat: pierwsze szkice zaczął w roku 1800, a ostatecznie ukończył w roku 1808. Powstała potężna, z genialnym rozmachem zaprojektowana budowla dźwiękowa, szczytowe osiągnięcie „dźwiękowej inżynierii” wzbogacone o niespotykany dotąd wymiar metafizyczny - symboliczne otwarcie na nowe, romantyczne stulecie. Nie dziwi zatem, że najlepiej przyjęli V Symfonię - w przeciwieństwie do niektórych muzyków wiedeńskich starszej generacji - właśnie romantycy.
Tymczasem prawykonanie, jak bywa, w niczym nie zapowiadało przyszłego znaczenia dzieła. Odbyło się w Wiedniu 22 grudnia 1808 roku, na gigantycznej, czterogodzinnej „Akademii muzycznej” o programie przeładowanym do granic wytrzymałości, a złożonym z samych nowych utworów Beethovena i pod jego kierownictwem. Były to kolejno: VI Symfonia, aria koncertowa „Ach, perfido” op. 65, dwie części Mszy C-dur (Gloria, Sanctus i Benedictus), IV koncert fortepianowy G-dur, wreszcie Piąta, a po niej jeszcze Fantazja C-dur na fortepian, chór i orkiestrę, poprzedzona solową improwizacją kompozytora na fortepianie. Podobno orkiestra była kiepsko przygotowana, a w sali Teater an der Wien panowało dokuczliwe zimno...