W ciągu ponad 21 lat funkcjonowania demokratycznego Sejmu dość rzadko zdarzało się, aby debiutanci stawali się w szybkim czasie osobami rozpoznawalnymi. Teraz ten proces przybrał wyraźnie na sile, by przywołać tylko Annę Grodzką, Roberta Biedronia, czy Krystynę Pawłowicz. Ta ostatnia posłanka Prawa i Sprawiedliwości z okręgu Siedleckiego przekształciła się dopiero w ostatnich tygodniach w swoistą enfant terrible polskiej polityki, choć ma za sobą wieloletnią działalność publiczną. Była przecież m.in. członkiem Rad Nadzorczych „Ruchu” i PZU „Życie”, wchodziła w skład Trybunału Stanu, Rady Nadzorczej Telewizji Polskiej, a obecnie zasiada w Krajowej Radzie Sądownictwa. Ale o tym mało kto wiedział, choć zabierała nierzadko głos na łamach prawicowej prasy, np. „Naszego Dziennika”.
Cechował ją i cechuje daleko posunięty eurosceptycyzm, czemu wielokrotnie dawała wyraz choćby w wystąpieniach na forum sejmowej Komisji ds. Unii Europejskiej. Jednakże dopiero po kilku nagłośnionych w mediach, w tym w telewizji, bardzo ostrych wypowiedziach (szczególnie w niedawnej debacie w Sejmie nt. projektów ustaw o związkach partnerskich), w których zaprezentowała się jako FUNDAMENTALISTYCZNA WEREDYCZKA, zyskała ogólnopolski rozgłos. Np. tylko w ciągu tego weekendu ukazało się na temat pos. Pawłowicz kilka artykułów w prasie centralnej, również wywiadów z nią (m.in. w „ND”, gdzie zaprezentowała kuriozalną i nieprawdziwą tezę, iż „ideologie genderowe, lewicowe i feministyczne weszły do naszego kraju po wstąpieniu do Unii Europejskiej”). Inna sprawa, iż - na zasadzie reakcji i w jakiejś mierze nieuchronnie - sama zderzyła się z ostrą i nie zawsze elegancką krytyką (ta dokonana przez pos. Grodzką w rozmowie na Onecie -generalnie osobą wielce spokojną, że jej antagonistka jest kobietą, ale, być może, jej kariotyp XY „jest męski” - należała raczej do łagodnych. Od siebie dodam, że termin „kariotyp”, pochodzący od greckiego słowa „karyon”, czyli „orzech”, to właściwy dla każdego organizmu zestaw chromosomów o charakterystycznej liczbie i budowie).
Stosowany przez pos. Pawłowicz język, styl, sposób mówienia oraz argumentacja (świadomie nie chcę przywoływać słów np. nt. pos. Grodzkiej) nie przystają - mówiąc najłagodniej - do standardu człowieka nauki. Stąd brało się nawet pytanie -czy to prawda, że mamy do czynienia z profesorem? Otóż bohaterka niniejszego mini-eseju obroniła doktorat i habilitację na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Po wielu latach pracy odeszła stamtąd, ponoć po konflikcie z ówczesną szefową Hanną Gronkiewicz-Waltz, zarazem prezydent Warszawy. Warto w tym miejscu wyjaśnić, że zgodnie z obowiązującymi przepisami TYTUŁ profesora nadaje w Polsce Prezydent RP (w przeszłości - Rada Państwa). Jednakże czymś innym jest STANOWISKO profesora, na które można być powołanym po uzyskaniu STOPNIA doktora habilitowanego w danej uczelni lub placówce naukowej (np. przez Radę Wydziału), mimo iż te kwestie są powszechnie mylone. I to jest właśnie ten przypadek.
Pani pos. Pawłowicz NIE jest profesorem tytularnym, lecz zajmuje takie stanowisko w Wyższej Szkole Administracji Publicznej w Ostrołęce (w przeszłości - także na Uniwersytecie im. kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie). Według mojej wiedzy, w Klubie Poselskim PiS pełne wymogi pod tym względem spełniają natomiast profesorowie: Józefa Hrynkiewicz, Mariusz Orion Jędrysek, Jan Szyszko, Ryszard Terlecki i Jerzy Żyżyński. Przy okazji - co może zainteresować internautów - warto zauważyć, iż analogiczny status, jak pos. Pawłowicz występował w przeszłości w przypadku tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, byłej marszałek Senatu Alicji Grześkowiak i bodaj nadal jest aktualny w odniesieniu do Leszka Balcerowicza oraz wspomnianej Hanny Gronkiewicz-Waltz. Pomijając ten wątek - dała się zaobserwować zarazem głęboka polaryzacja części środowiska naukowego w odniesieniu do dramatis personae. Jedna grupa naukowców poddała ostrej krytyce poglądy pos. Pawłowicz oraz sposób ich prezentowania, przy czym niektórzy wysuwali nawet postulat (moim zdaniem - zbyt daleko idący, który nigdy nie mógłby być zrealizowany np. na Harvardzie czy w Oxfordzie) usunięcia jej z uczelni, zaś inna - np. skupiona w Akademickim Klubie Obywatelskim im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu (struktura ta opowiada się zarazem za tezą o smoleńskim zamachu) - stanęła w zdecydowanej obronie parlamentarzystki PiS.
Sam dobrze wiem, że NIE jest łatwo łączyć nauki z polityką. Ta pierwsza wymaga stosowania starorzymskiej zasady „De omnibus dubitandum” („O wszystkim wątpić”), a ta druga - wprost przeciwnie! Ale powinno się to jednak DAWAĆ ŁĄCZYĆ, przynajmniej w sensie używania wyważonego języka oraz prezentowania kultury politycznej. Generalnie zaś - z czym się chyba wszyscy zgodzimy - nie istnieje żadna zależność pomiędzy posiadaniem stopni czy tytułów naukowych a mądrością, nie tylko życiową. Każdy z nas zna z jednej strony wyjątkowo rozsądnych i mądrych ludzi nie dysponujących żadnym cenzusem naukowym, a zarazem z drugiej - profesorów (nawet „belwederskich”) nie dających się zaliczyć w żadnej mierze do tej kategorii.
A teraz co do tytułowego pytania. Herostrates - żyjący w IV wieku p.n.e. szewc z greckiego Efezu (położonego w dzisiejszej Turcji, nieopodal Izmiru) - podpalił świątynię Artemidy, uchodzącą za jeden z siedmiu cudów ówczesnego świata. W ten sposób chciał przejść do historii, co mu się niestety udało. Broń Boże nie podejrzewam, aby Pani dr hab. Krystyna Pawłowicz miała taki zamiar. Jednakże, o ile będzie nadal w Sejmie i w przestrzeni publicznej kontynuowała ten sposób działalności, to z pewnością przyczyni się do rozpalania nastrojów społecznych w wyjątkowo niekorzystnym kierunku. Braku tolerancji, niechęci obrony praw wszelkich mniejszości oraz nieumiejętności „różnienia się pięknie” - by użyć słów Norwida.
Tadeusz Iwiński