Najbliższe wybory ogólnopolskie odbędą się za półtora roku, w czerwcu 2014 r. Będą to trzecie z kolei nad Wisłą (po roku 2004 i 2009) wybory do Parlamentu Europejskiego, w którym nasz kraj jest reprezentowany obecnie przez 51 deputowanych. Nadszedł więc najwyższy czas, aby zmienić dotychczasową ordynację wyborczą do tej instytucji, która według mego najgłębszego przekonania - o czy mówiłem wielokrotnie w minionych latach, również z trybuny sejmowej - jest sprzeczna z Konstytucją RP, zwłaszcza z jej art. 32. Gwarantuje on bowiem, że wszyscy są wobec prawa równi i „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym Z JAKIEJKOLWIEK PRZYCZYNY”. Dobrze więc, iż - wprawdzie niemrawo - rozpoczęła się dyskusja na ten temat.
Obecnie obowiązująca ordynacja ze stycznia 2004 r. (przeciwko której głosowałem, choć przyjęto ją w okresie rządów SLD!) jest kuriozalna z jednego, ale ZASADNICZEGO powodu. Czy ktoś z Państwa może sobie wyobrazić wybory do Rady Miasta, Powiatu, Sejmiku Wojewódzkiego, nie mówiąc o wyborach do Sejmu, w których NIE WIADOMO ILE MANDATÓW JEST DO ZDOBYCIA W DANYM OKRĘGU albo nawet tego, czy w ogóle będą tam jakiekolwiek mandaty? Ten ostatni przypadek był bliski urzeczywistnienia w pierwszych wyborach do PE w okręgu Kujawsko-Pomorskim, na który z punktu widzenia demograficznego powinny przypadać trzy mandaty, a ostatecznie przydzielono tylko jeden i to ostatni z 15, jakie wówczas uzyskała Platforma Obywatelska.
Generalnie zaś, z tego powodu, mieszkańcy jednych części Polski, np. województw Śląskiego, Dolnośląskiego, Małopolskiego czy Wielkopolskiego, są nadreprezentowani w Parlamencie Europejskim, a innych - np. Podlaskiego, Podkarpackiego czy Warmińsko-Mazurskiego - niedoreprezentowani. Tymczasem nie można karać obywateli za taką czy inną frekwencję wyborczą (w dużych miastach i w zurbanizowanych regionach jest ona wyraźnie wyższa niż w pozostałych), bo fundamentem demokracji jest wolność, w tym swoboda udziału w głosowaniu, ani - tym bardziej - karać za to, iż populacja pewnych okręgów jest niższa.
W 21 spośród 27 państw Unii Europejskiej, nawet o tak dużej liczbie ludności, jak Niemcy (84 mln) czy Hiszpania (44 mln), obowiązującym rozwiązaniem jest JEDEM OGÓLNOKRAJOWY OKRĘG WYBORCZY. W pozostałych państwach jest ich kilka, np. we Włoszech 5, we Francji 7, ale zawsze o OKREŚLONEJ LICZBIE MANDATÓW, rozdzielonych proporcjonalnie. W Polsce - nie wiadomo dlaczego - mamy aż 13 okręgów wyborczych, WOLUNTARYSTYCZNIE DOBRANYCH, o nader zróżnicowanej populacji - od minimalnie większych od 2 mln na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu do prawie 5 mln na Śląsku i (łącznie) w Małopolsce oraz w Świętokrzyskiem. Prawdziwie absurdalne jest wszakże to, iż nie ma w nich do podziału konkretnej liczby mandatów.
W praktyce oznacza to, że po rozdzieleniu na szczeblu ogólnokrajowym całej puli mandatów między komitety wyborcze, które przekraczają wymagany próg 5% głosów, mandaty w ramach poszczególnych komitetów przyznaje się kandydującym nie np. według procentu uzyskanych głosów (co od biedy byłoby do przyjęcia), lecz ich bezwzględnej liczby. To nie tylko faworyzuje najludniejsze okręgi. Przyjęty system podziału mandatów na poszczególne okręgi wyborcze w sposób oczywisty NARUSZA ZASADĘ MATERIALNEJ RÓWNOŚCI WYBORCÓW. Ta zasada oznacza bowiem spełnienie wymogu, iż każdy głos ma taką samą wagę, a tak przecież nie jest. Mieszkaniec Katowic, Wrocławia, Poznania, czy Krakowa ma dwukrotnie większą szansę na wybór swojego eurodeputowanego niż mieszkaniec Białegostoku, Rzeszowa, Olsztyna, czy Lublina. Taki stan rzeczy jest niedopuszczalny i przeciw niemu słusznie protestowały przed ostatnimi wyborami do Parlamentu Europejskiego niektóre organizacje pozarządowe, np. Stowarzyszenie „Suwalszczyzna”, domagając się od Rzecznika Praw Obywatelskich skierowania odnośnej ustawy ordynacyjnej do Trybunału Konstytucyjnego. Szkoda, iż tak się nie stało.
Takiej zmiany należy dokonać teraz i główna odpowiedzialność w tej materii - ze względu na układ sił w Sejmie i Senacie - spoczywa na Platformie Obywatelskiej. Pewna część obecnych eurodeputowanych z pewnością będzie przeciwna temu. Ale chodzi przecież o aspekt KONSTYTUCYJNY, a w sumie liczba mandatów rozdzielanych między poszczególne komitety wyborcze się NIE ZMIENI. Jedynie wewnątrz komitetów.
Możliwe są w praktyce dwa rozwiązania. To typowe i dominujące w Unii Europejskiej, czyli Polska jako jeden okręg wyborczy. Ale pod zasadniczym warunkiem - powinny być to listy OTWARTE (analogicznie, jak od 1991 r. w wyborach do Sejmu), a nie zamknięte. W ten sposób obywatele mają zagwarantowaną podmiotowość. Nie jesteśmy Hiszpanią, gdzie mamy do czynienia z partyjnymi listami zamkniętymi (wyborcy nie mogą głosować na konkretnych kandydatów), ale nad Ebro takie nietypowe rozstrzygnięcie zawarowane jest też w wyborach parlamentarnych, a więc to zupełnie inna sytuacja. Drugie rozwiązanie, to kilka DUŻYCH okręgów, jak we Francji, czy Italii, z ustaloną - proporcjonalnie do liczby ludności - liczbą mandatów i oczywiście także z listami otwartymi.
Oscar Wilde pisał, że „gdy popełnia się błędy, mówi się chętnie, że zbiera się doświadczenia”. Doświadczeń więc zebraliśmy już bardzo dużo i nie ma na co czekać.
Tadeusz Iwiński