Ostatnio Holocaust stał się bezpośrednio i pośrednio tematem wielu poważnych publikacji i licznych sporów publicystów, historyków, socjologów i także po prostu zwykłych ludzi. W ich wypowiedziach przebrzmiewa patetyczny ton społecznych autorytetów, bezwiednie przerzucających na antenie setkami ofiar, jakby mieli do czynienia z martwymi statystykami. Problem Zagłady stał się kolejnym wielkim tematem historycznym, zdolnym podzielić i poróżnić w obecnym czasie każdego. W tym wszystkim zapomina się chyba o najważniejszym - o losie zwykłych ludzi. I o tym właśnie jest powieść Martina Zusaka „Złodziejka książek”.
O losach ludzi w czasie drugiej wojny światowej próbowano już opowiedzieć z różnych perspektyw. Katów, ofiar, ludzi pozornie postronnych. Jednak australijski autor wybrał postać, której żadną miarą nie można posądzić o stronniczość. Narratorem jego powieści jest... Śmierć. Śmierć, która opowiada losy małej, osieroconej dziewczynki Liesel Meminger, którą poznajemy w 1939 roku w drodze do małego miasteczka Mochling koło Monachium, gdzie ma zamieszkać u rodziny zastępczej. W drodze umiera jej sześcioletni braciszek i wtedy Śmierć po raz pierwszy spotyka małą Liesel. Tu też dziewczynka kradnie swoją pierwszą książkę z kieszeni grabarza. Jej dzieciństwo ma przypaść na najokrutniejszy czas dwudziestego stulecia.
U nowej rodziny, Hubermannów, Liesel znajduje zrozumienie i współczucie. Ojciec familii, weteran pierwszej wojny, Hans, jest przerażony narastającą nienawiścią wobec Żydów i postanawia ukryć małego Maxa, syna jego kolegi z wojska. Chłopiec zaprzyjaźnia się z Liesel i pisze dla niej krótkie opowiadania. Jednak po dwóch latach decyduje się odejść w nieznane, aby nie narażać dłużej rodziny Hubermannów.
Śmierć opowiada losy bohaterów i maluje obraz wojny z zadziwiającą bezstronnością, ale także z postępującym zdziwieniem. W końcu powie, że „w większości miejsc jestem przynajmniej raz, a w 1943 roku byłem właściwie wszędzie”. Śmierć nie ocenia, lecz opisuje. A jednocześnie stara się zrozumieć. Ludzi postrzega głównie przez kolory - przyjaciel głównej bohaterki, Rudy, jest dla niego chłopcem „o włosach koloru cytryny”. Sam przyznaje, że za najpiękniejsze uważa niebo koloru czekolady. Wszystko to sprawia, że czytając „Złodziejkę książek” rzeczywiście postrzegamy Ponurego Kosiarza jako bezstronnego narratora. Nie jest on zły - śmierć powodują ludzie, on tylko „przeprowadza” ich na drugą stronę.
Wydawać by się mogło, że jest posunięciem niemoralnym i co najmniej w złym tonie opowiedzenie tej historii z takiej perspektywy. Jednak, jeśli się zastanowić, dobrze jest pokazać drugą wojnę światową (bo nie jest to jedynie książka o tragedii Żydów - to także opowieść o tragedii Niemców) z nieco groteskowego punktu widzenia Śmierci, z tą odrobiną gorzkiego humoru, trochę podobnie, ale w lepszym stylu niż zrobił to Roberto Benigni w swym filmie „Życie jest piękne”.
Choć Śmierć, dosłownie i metaforycznie jest tu na każdym kroku, to jednak książka ta niesie także ogromną dawkę nadziei, prowadząc nas do optymistycznego, choć nieco gorzkiego zakończenia. Jest to opowieść o współczuciu, o sile słowa i książki, a także właśnie po prostu o losach zwykłych ludzi. W dobie czysto akademickiej, niewidzącej człowieka, dyskusji o tamtym czasie „Złodziejka książek” pozwala poczuć prawdziwe współczucie dla tych ludzi. A jednocześnie pomaga chyba ich zrozumieć. Polecam wszystkim, a obecnym w mediach „autorytetom” radzę przeczytać przed kolejnym wystąpieniem.
******
Tytuł: Złodziejka książek
Autor: Markus Zusak
Wydawnictwo: Nasza księgarnia
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 496