...a głupiemu radość. Pozostaje tylko pytanie, czy głupim jest ten, kto zapewnia nam niebywałe atrakcje na przebudowywanej ulicy Bałtyckiej, czy właśnie „on” głupich chce z nas zrobić...
Prace na około półtorakilometrowym odcinku ulicy Bałtyckiej trwają już od ponad tygodnia. Co w tym czasie zostało wykonane? Zdaniem kierowców tkwiących w korkach, niewiele. Jedyne co rzuca się w oczy, to zerwany asfalt na ogrodzonych fragmentach i wycięte drzewa. Tu rzeczywiście różnica jest znacząca, bo w ciągu tygodnia ten odcinek ulicy niemal „wyłysiał”.
Zmotoryzowani nie najlepiej oceniają to, co dzieje się w zachodniej części miasta. Choć tak jak zapowiadali drogowcy, ruch został jedynie ograniczony, to momentami jeździ się fatalnie i, zamiast 2-3 minut, na pokonanie tego odcinka drogi nawet w weekendy trzeba poświęcić co najmniej kwadrans.
Zdaniem kierowców problem tkwi w fatalnie ustawionej sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniu z ulicami Jeziorną i Morską. Zielone światło dla kierowców jadących Bałtycką zapala się naprzemiennie, raz jadą ci w kierunku centrum, raz podróżujący w stronę Gutkowa. Kierowcy są zaskoczeni takim rozwiązaniem, bo choć teoretycznie jest ono uzasadnione, przed rozpoczęciem budowy nie było mowy o takim schemacie. Drogowcy zapowiadali jedynie przełączenie na sterowanie stałoczasowe. W Miejskim Zarządzie Dróg i Mostów nikt nie widzi jednak problemu.
- Stało się tak, jak zapowiadaliśmy. Sygnalizacje na przebudowywanym odcinku „odcięto” od systemu obszarowego sterowania. Pracują one na stałych programach - tłumaczy Paweł Pliszka, rzecznik MZDiM.
Nie uzyskaliśmy jednak odpowiedzi, dlaczego przed rozpoczęciem remontu nikt nie wspomniał o włączeniu systemu sterowania wlotami. Pozostaje tylko domyślać się, że drogowcy obawiali się lawiny krytyki jeszcze przed rozpoczęciem inwestycji. Teraz pozostają im tylko wyjaśnienia.
- Program sygnalizacji jest dostosowany do zupełnie nowych realiów na tym skrzyżowaniu. Przed rozpoczęciem przebudowy były tam prawo- i lewoskręty, więc samochody jadące w tych właśnie relacjach nie blokowały całego ruchu na pasie. Teraz, gdyby wprowadzić dwie, a nie cztery fazy programu, takie sytuacje mogłyby zupełnie sparaliżować tam ruch. Trzeba przecież pamiętać, że w ul. Rybaki wlot został zamknięty i można tam dojechać tylko przez al. Przyjaciół - wyjaśnia Pliszka.
Choć już w ubiegłym tygodniu padały propozycje, by na jakiś czas całkowicie wyłączyć sygnalizację i sprawdzić jak w takich warunkach radziliby sobie kierowcy, MZDiM sceptycznie podchodzi do takich pomysłów.
- Ciągle mówi się o ułatwieniach, jakie powinny być poczynione wobec kierowców. Przypomnę jednak, że MZDiM odpowiada za wszystkich uczestników ruchu i o wszystkich musi pamiętać. Wyłączenie świateł na tym skrzyżowaniu nie wchodzi w grę ze względu na bezpieczeństwo pieszych. Muszą oni mieć zapewnione bezpieczne przejście przez ruchliwą ulicę, szczególnie, że w bezpośrednim sąsiedztwie są szkoły, ale też sklep - mówi rzecznik.
Jak można jednak mówić o bezpieczeństwie pieszych, skoro sprawia im się takie „kwiatki”, jak na początku obecnego tygodnia? Mowa o zmianach w obrębie „przystanków”, o ile marne azyle można w ogóle nazwać przystankami. Drogowcy zapowiadali, że na czas remontu przystanki będą miały wydzielone wysepki, tak by autobusy zatrzymujące się na nich nie blokowały ruchu, a piesi czuli się bezpiecznie. Skończyło się jednak jak zwykle i z obietnic pozostały nici.
- Zatoki przystankowe zlikwidowano, bo dla oczekujących na peronie pasażerów MPK było tam bardzo mało miejsca. Po konsultacjach z ZKM i wykonawcą, komisja BRD zgodziła się na tę zmianę. Postój autobusu trwa zwykle kilkadziesiąt sekund i zanim kolejka pojazdów dotrze do ronda, rusza z przystanku - tłumaczy Pliszka.
Efekt jest taki, że teraz o jakimkolwiek bezpieczeństwie oczekujących na przyjazd autobusu nie ma mowy. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę przystanki w kierunku centrum. Piesi niemal ocierają się o jadące wąską drogą pojazdy. W cywilizowanym mieście taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Wczoraj pasażerowie mieli jeszcze dodatkowy bonus w postaci brodzenia w rzadkiej masie przypominającej rozgrzany asfalt (lepik?). Nie było możliwości wejść do pojazdu tak, by nie wdepnąć w śmierdzącą niespodziankę.
Zapytaliśmy więc prezydenta, czy zamierza interweniować w tej sprawie u wykonawcy prac i zrobić mu np. podobną pogadankę, jak w czasie majowego zamieszania na budowie buspasów. Czekamy na odpowiedź. Nam wydaje się, że tym razem sprawa jest jeszcze ważniejsza, bo nie chodzi już tylko o problem kierowców, a o bezpieczeństwo i komfort pieszych.
Z D J Ę C I A