Olsztyn gościł ponad 40 artystów sztuki wizualnej z kilkunastu krajów świata, generowanej dzięki pracy z komputerem. Bjorn Samson (visual artist, Forum International) i Jarosław Bałabański; (vj Diablos) w dniach 6-9 września zorganizowali w Olsztynie drugą edycję festiwalu Space VJ Meeting. Miejscem głównych instalacji, warsztatów, prezentacji i dyskusji było olsztyńskie Planetarium. Wszystkie informacje organizatorów o imprezie są na stronie oficjalnej: www.specevjmeeting.net. Poniżej ośmielam się jedynie zawrzeć kilka refleksji osobistych.
Po pierwsze - jestem oszołomiona tym, że udało się do Olsztyna zaprosić tylu artystów (z tematycznej branży, rzecz jasna) ze świata. Oprócz przedstawicieli krajów europejskich, w gronie gości byli młodzi vj-e z Meksyku, Korei, Tajlandii, Argentyny, USA i jedynie - jak twierdził z żalem organizator - mimo zapowiedzi, nie udało się dotrzeć artyście z Australii.
Po drugie - jestem dumna, że byłam świadkiem tego wydarzenia i że nie przeoczyłam go!
Po trzecie - jestem pewna, że jest to jedno z najciekawszych pomysłów w kalendarium kulturalnym Olsztyna, bo wiedzie prym wśród nowości oraz dowodzi tego, że jeszcze wiele w tej dziedzinie może się zdarzyć.
Z racji zainteresowań muzyką elektroniczną, uczestniczyłam w pokazach Space VJ Meeting w raz z mężem Andrzejem. Organizując Elektroniczne Pejzaże Muzyczne i tworząc w sztuce pokrewnej, staramy się na ile to możliwe wiedzieć jak najwięcej o tym, co inni robią w dziedzinach sztuki uważanej przez mass media i instytucji dysponujących kasą za niszowe. Dla nas bowiem często nisza w twórczości współczesnej oznacza nowe źródło, z którego wypływa coś nowego, świeżego, wolnego, inspirującego, a często daje też sygnał nadchodzących zmian - bywa, że jest również jak żółte światło na skrzyżowaniu.
W holu Planetarium oraz w sali konferencyjnej obejrzeliśmy instalacje. Sama nie spodziewałam się tak pięknego efektu zanurzenia się w kryształ! Zdjęcie tego nie oddaje w pełni, to zrozumiałe. Podobnie jak żadnym innym zdjęciem nie jestem w stanie pokazać, co znaczy być pod kopułą pokazów, w których wszystko, cała przestrzeń, drży w grafice świetlnych obrazów. Tu nie ma dosłowności, że oto jedzie królewicz na białym koniu, tu nie ma nawet surrealistycznych podpowiedzi, czy symboli, mówiących o miłości czy zdradzie. Tu jest niemalże matematyczna precyzja szyfrogramów graficznych obiektów, obracanych swobodnie w przestrzeni. Rewelacyjne możliwości działania dają programy komputerowe, ale musi być ktoś z wyobraźnią artysty, który je wykorzysta w świadomym celu, dla osiągnięcia zaplanowanego efektu, w którym popis techniki zrównoważy się z zamysłem kreatora.
Siedząc pod kopułą zmiennych instalacji, czuliśmy obecność innego świata, ale też nabraliśmy pewności, że to spotkanie było ważne dla wszystkich vj-ejów, którzy tu zjechali. Na pewno doszło do dużej wymiany doświadczenia, na pewno nawiązano współpracę i na pewno zaowocuje to dalszym rozwojem w wybranej dziedzinie.
W bogatym pokazie sobotnim, gdy na dziedzińcu olsztyńskiego zamku i wielu innych miastach kraju odbywało się narodowe czytanie epopei Adama Mickiewicza - „Pana Tadeusza” - w Planetarium trwały warsztaty vj-ejów ze świata. Nie było tu tłumów publiczności..., to prawda, sztuka zbyt trudna, elitarna, nie towarzyszy jej biesiada i obecność celebrytów, ale nie zmienia to faktu, że wydarzeniem były.
Osobiście chciałabym jeszcze, aby program tak dużego i ważnego w tej branży festiwalu, był bardziej dostrzeżony w Olsztynie i w kraju, a nawet poza granicami. Prosiłabym też organizatorów o większą precyzję w prowadzeniu programu. Jestem cierpliwa, ale wiem, że nie każdego stać na to, by spokojnie czekać, gdy pokaz zaplanowany na godz. 19, odbywa się o godz. 20.15 bez słowa wyjaśnienia. Planetarium jest poza tym wnętrzem surowym - nie ma bufetu, który by dał oddech w oczekiwaniu na następny punkt imprezy.
I jeszcze jedno - oboje zauważyliśmy, że podkład dźwiękowy do pokazów trudno nazywać muzyką (choć jako muzykę się zapowiada), bo brakuje tam kompozycji, a nawet (w pokazie na żywo), drażnił uszy niby rytm, który rytmem miał być, czy nie być, nie wiem, ale był na pewno jedynie prostym dźwiękiem, ostrym i koślawym tak, że kaleczył uszy (gorzej niż kapiący kran). Kto to słyszał, ten wie, że ta drobna rzecz wymaga poprawki, by oprawić doskonały obraz ciekawszą kreacją muzyczną. Wtedy pokaz nabrałby cech spektaklu i jeszcze bardziej zagrał na wyobraźni publiczności, bo przecież taki festiwal zasługuje, aby ją mieć. Za wszystko jednak i tak należą się oklaski. Nie mam wątpliwości, że to było wydarzenie. Brawo!
Z D J Ę C I A