Pasja twórcza, rendez-vous na parapecie. W rocznicę śmierci przypomnijmy postać Hieronima Skurpskiego.
Podczas każdej uroczystości wokół Niego pojawiała się grupa sympatyków, a na wernisażach ciągnęła długa kolejka. Gratulacje, ciepłe słowa, kwiaty. Znajomość z Hieronimem Skurpskim nobilitowała w środowisku. Niemal na każdym kroku artysta był indagowany przez dziennikarzy, fotoreporterów. Od kiedy pamiętam, carpe diem w stosunku do niego, to chyba najcelniejsze określenie.
Urodził się we wsi Skurpie pod Działdowem w rodzinie rzemieślników; co do takiego dziecka nikt nie rokuje specjalnych nadziei. A w nim ujawniły się nieprzeciętne zdolności intelektualne. Gdy jako dziecko słuchał opowieści babci o diabłach, marach, tradycjach mazurskich, kształtowała się Jego wyobraźnia. Przemyślenia oscylowały wokół wybicia się ponad wiejską powszedniość. W okresie młodzieńczym spotkał na swojej drodze Józefa i Emilię Biedrawów; dzięki nim zadebiutował w „Kalendarzu dla Mazurów”. Patronat ten oraz upór samego zainteresowanego spowodowały, że z ambitnego młodzieńca miał przeobrazić się w odpowiedzialnego mężczyznę, który wie czego chce i konsekwentnie dąży do celu.
Wbrew milczącej dezaprobacie rodziny chłopak opuścił rodzinną wieś i udał się do Krakowa, do Państwowej Szkoły Sztuk Plastycznych i Przemysłu Artystycznego. Atmosfera tego miasta spowodowała, że Hieronim zachłysnął się przeszłością, zdobywaniem wiedzy i marzeniem, by zaistnieć. Po ukończeniu szkoły, w 1936 roku wrócił do Skurpii i zaczął działalność w Związku Mazurów. Rok później dostał się do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, do pracowni prof. Mieczysława Kotarbińskiego. A potem los pokrzyżował naukowe plany - rozgrywki Hitlera i Stalina umieściły Go w Generalnej Guberni, w zaciszu domowego ogniska. Dla Hieronima okres okupacji nie był wymówką od pracy - już jako mąż Wacławy i ojciec Marka, nie tylko zabezpieczał byt, ale wykonywał olbrzymią pracę samokształceniową (ASP ukończył po wojnie). W tym okresie w szkicownikach pojawiły się setki rysunkowych wprawek opatrzonych dopiskami, co jeszcze poprawić.
Funkcję kustosza i dyrektora Muzeum Warmii i Mazur można pomieścić w kilku słowach, ale wskazane jest, by dodać choć tyle, że człowiek w kapeluszu a’la Rembrandt i pelerynie, na własnych plecach znosił do muzeum zakurzone książki, oczyszczał znalezione świątki i opatrywał napisami. Przyczynił się do odtworzenia stroju mazurskiego. Zajmował się kaflarstwem. Cechowała Go naukowa ciekawość, stąd artykuły na temat sztuki ludowej czy budownictwa regionalnego. Wielu rzeczy sam się uczył i domyślał, tego też wymagał od pracowników.
Po męczącej pracy administracyjno-organizatorskiej w muzeum wymarzona była funkcja dyrektora Biura Wystaw Artystycznych. Konieczna stała się zmiana miejsca zamieszkania: z zamku do nowego, a tym samym bez klimatu, mieszkania w bloku przy Warmińskiej.
Skurpski głęboko przeżywał wzloty i upadki SSK „Pojezierze”, którego był prezesem. Był to przedmiot Jego zadziwienia i dumy: „Stworzyliśmy zjawisko, które momentami nas przerastało”. Służba społeczna, przed określeniem której zaciekle się bronił, była wyzwaniem, polem do popisu (WRN, ZPAP, OBN Rada Kultury przy ministrze kultury i sztuki). Sprawiała satysfakcję, ale była też źródłem frustracji.
Odczuwał dylematy, czy zajmować się pracą społeczną, czy jako wyznawca zasady Gawerni’ego „Ani dnia bez kreski”, zaszyć w pracowni i tworzyć, i dumać. Znany jako rysownik, grafik, malarz, w praktyce rozrywał się, rozdrabniał na przeróżne funkcje. Ale nie można Mu zarzucić, że robił cokolwiek połowicznie. Był pasjonatem i profesjonalistą. Molem książkowym, którego trudno dogonić. Posiadł bogatą wiedzę na temat dokonań artystów poprzednich wieków, znajomość stylów, zależności. Miał świadomość miejsca człowieka we współczesnym świecie, w historii, w tradycji.
Hieronim Skurpski często zabierał publicznie głos; ceniony i brany pod uwagę. Był obecny we wszelkich przejawach życia społeczno-kulturalnego. Cieszył się autorytetem. Potrafił przewidywać sytuacje, widzieć rozwiązania i poruszać się w świecie wartości. Cechowała go kapitalna pamięć oraz świadomość wszelkich działań i planów w kulturze.
Często wyrażał się poprzez próby poetyckie: „Słońce migotliwością iskierek bawi się na grzbietach falistej wody jeziora”. Motorem, który Go dźwigał, była miłość.
Na przełomie millenium wyznał mi: „
Miałem szczęście, że trafiłem na swoją Beatrycze. Była znakomitą partnerką, która prowadziła dom. Moja miłość i małżeństwo było wyjątkowe”. Kiedy Jej zabrakło, to pasja twórcza oraz wieczny przymus działania spowodowały, że przetrwał. I nauczył się żyć sam, choć nie samotnie.
W dziedzinie artystycznej poszukiwał własnych dróg do wyrażania siebie. Kiedy późnym latem 2004 roku pojawiłam się u niego w domu i oznajmiłam, że będę pisać o Nim książkę, zaczął się krygować: „
Przecież jest tylu innych ludzi, o których warto pisać”. Czy to skromność, czy pewność siebie spowodowała, że postawił wszystko na jedną kartę; przecież mogłam się wycofać. „
Odkoduj dzieła, które nie mówią. Podejmujesz się, dziecko, takiego trudu?” - zapytał pochylając się nade mną. Zależało Mu na refleksjach i komentarzach do obrazów, bo On przede wszystkim czuł się artystą. „
Niech się to nawet różni od tego co mówią historycy sztuki, ale niech będzie”. Dał tym dowód na to, jak ważny jest odbiór sztuki.
Szukałam więc „drugiego dna” Jego obrazów: podtekstów, filozofii, kontekstu historycznego, odniesienia literackiego. Podsycana przez bohatera, ćwiczyłam się w odwadze określania treści Jego dzieł. Na koniec spróbowałam określić styl. I pan Hieronim w dniu 91. urodzin doczekał się tego wydania. Porozdawał, porozsyłał, robiąc wszystko, by książka „Życie jest sztuką a sztuka życiem” dotarła do wszystkich znajomych, m.in. do Danii, Niemiec, Islandii, Australii.
Podarował ją też pani Elżbiecie i jej córce Ani, które w ostatnich miesiącach prowadziły Mu kuchnię. Skurpski uznawał tradycyjne menu z uwzględnieniem zup, w tym rybnej. Lubił śledzie w oleju z cebulą, bigos ze słodkiej kapusty i gołąbki. Jadał niewielkie ilości mięsa, za to dużo nabiału, warzyw i owoców. Wiosną częstował mnie pysznymi truskawkami, jesienią śliwkami. Podczas rendez-vous na parapecie Starego Ratusza zjadaliśmy winogrona i piliśmy czerwone wino.
Żyjąc z dystansem do nowości technicznych, chwalił się: „
Widzi pani, jaki jestem nowoczesny?” Nie rozeznawał się w zawiłościach Internetu, ale potrafił określić, ile osób otworzyło Jego stronę. Z rezerwą podchodził do swego wieku, może dlatego podśpiewywał: „Kombinuj dziewczyno nim twe wdzięki przeminą”...
Zasług nikt Mu nie przypisał na „ładne oczy”, popularności nie przysporzył reality show. Artysta doczekał się uznania, jakie świta w zakamarkach niejednej duszy. Jego śmierć wywołała zadumę nad przemijaniem i nieśmiertelnością pozostawionego dzieła. Hieronim Skurpski całym sobą tkwił w kulturze Warmii i Mazur. Nie zawahałabym się przed stwierdzeniem, że spełniał misję, w którą wierzył.