Moja wnuczka doznała szoku, gdy na lekcji historii nauczycielka przeczytała z podręcznika dla V klasy, że nabożeństwa w cerkwi prawosławnej odprawia pop. Jest to określenie obraźliwe.
Chodząca do jednej ze szkół podstawowych w Olsztynie wnuczka pokazała mi podręcznik do V klasy „My i historia” (Wydawnictwo Szkolne PWN, 2006), w której na str. 74 znajduje się rozdział „Chrześcijaństwo u progu średniowiecza”. Na sąsiedniej stronie jest taki zapis:
„Kapłan w kościele prawosławnym nazywa się pop i w odróżnieniu od duchownych katolickich może się żenić”. Obok jest zdjęcie niby „popa”, a w rzeczywistości prawosławnego zakonnika z Grecji, który akurat nie może się żenić. Poniżej wśród zadań autorzy książki umieścili zadanie: „
wyjaśnij pojęcia: cerkiew, pop, papież, ikona”. Tak więc na jednej stronie wymieniono trzy razy określenie „pop„”.
Moja wnuczka chodzi na nabożeństwa odprawiane w olsztyńskiej cerkwi, ale nigdy nie spotkała się z takim pojęciem jak „pop”, które cytowała pani w szkole powołując się na podręcznik. Widziała, że mszę celebruje ksiądz, ojciec Aleksander lub ojczulek, jak zdrobniale nazywamy naszego kapłana. Starała się to wytłumaczyć koleżankom z klasy, ale czy wyjaśni wszystkim uczniom? Dlatego od siebie dodam, że w polskim prawosławiu od dawna „pop” jest pojęciem obraźliwym, może nawet bardziej, niż w katolicyzmie „klecha”.
Potwierdzenie tego znalazłam w Wikipedii, gdzie czytamy: „Pop - z gr.
papas - określenie kapłana w Cerkwi prawosławnej i Kościołach greckokatolickich, w średniowieczu
używane także wobec księży katolickich. Na skutek propagandy bolszewickiej słowo to nabrało w niektórych krajach pejoratywnego znaczenia i
obecnie jest uważane za obraźliwe. Wierni prawosławni w krajach słowiańskich używają określenia
batiuszka lub
otiec z imieniem. Jego żona to
matuszka lub
mateńka. W regionach, gdzie dominuje tradycja ukraińska (Łemkowszczyzna, dawna Galicja) spotyka się czasem określanie księdza tytułem
jegomość, a jego żony -
jejmość”.
Z tego wniosek, że nadal stosuje się w Polsce propagandę bolszewicką, więc dlaczego nie używa się jej wobec księży katolickich, jak w średniowieczu? Nie mogę sobie odmówić tej uszczypliwości zarówno wobec autorów książki, którzy żyją chyba w innej epoce, a także wobec nauczycieli historii w Olsztynie, bo tak nauczają „historii” nie tylko w szkole mojej wnuczki. Na Podlasiu już takie „podręczniki” dawno wyrzucono ze szkół, bo to wstyd dla autorów, wydawcy, ale również komisji kwalifikujących takie „pomoce naukowe”, a przede wszystkim Ministra Edukacji Narodowej. Nie będę już się wgłębiała, kto w 2006 r. był tym ministrem, ale chyba nazywał się Roman Giertych.
Przesyłam ten list do Gazety On-Line Olsztyn24, ponieważ czytałam w tym miejscu kilka relacji z uroczystości prawosławnych i nigdy nie natknęłam się na określenie „pop” w przypadku naszego księdza mitrata lub innych kapłanów mojego wyznania.
Z D J Ę C I A