Za cztery tygodnie, 22 kwietnia, odbędzie się we Francji pierwsza tura wyborów prezydenckich (druga - 6 maja). Popularne w tym kraju powiedzenie głosi: „Im bardziej się coś zmienia, tym bardziej jest to samo” („Plus ca change, plus c’est la meme chose”). Jednakże tym razem, w prawdopodobnym przypadku zwycięstwa kandydata lewicy Francois Hollande’a, dodatkowo spotęgowanego sukcesem socjalistów w wyborach parlamentarnych, raczej by się ono nie sprawdziło. Powstałaby bowiem nie tylko nad Sekwaną, lecz w całej Unii Europejskiej, zupełnie nowa sytuacja.
Przed kilku dniami Rada Konstytucyjna zatwierdziła ostateczną listę kandydatów. Nie była to bynajmniej formalność, gdyż niełatwym do pokonania progiem jest zebranie minimum 500 podpisów osób zaufania publicznego (parrains - swoistych ojców chrzestnych; to głównie burmistrzowie i parlamentarzyści). Z tego względu np. nie doszło do rejestracji Dominique’a de Villepin - byłego szefa dyplomacji i premiera, w rządzie którego Nicolas Sarkozy był ministrem. Panowie są od dłuższego czasu śmiertelnymi wrogami i rozmawiają za pośrednictwem organów wymiaru sprawiedliwości. Ostatecznie w szranki staje 10 osób, a np. dekadę temu - w roku 2002 - było ich aż 16. Oto, w porządku alfabetycznym, oferta dla Francuzów.
Nathalie ARTHAUD (42 lata) - rzeczniczka lewackiej Lutte Ouvriere („Walka robotnicza”). Sama prezentuje się jako „jedyna kandydatka komunistyczna”, a w sondażach nie przekracza 1%.
Francois BAYROU (60 l.) - przewodniczący centrowej partii MoDem, kandyduje po raz trzeci, a w ostatnich wyborach w 2007 r. zdobył „brązowy medal” z rezultatem 18,56% Jeden z trzech deputowanych swojej formacji do Zgromadzenia Narodowego.
Jacques CHEMINADE (71 l.) - przedstawia się jako kandydat „antysystemowy”. Ten były wysoki urzędnik zdołał się zarejestrować już w 1995 r. i uzyskał wtedy 0,28% głosów.
Nicolas DUPONT-AIGNANT (51 l.) - deputowany, o korzeniach gaulle’istowskich, akcentujący potrzebę „uwolnienia Francji spod opieki Brukseli”. Poprzednio popierał Sarkozy’ego.
Francois HOLLANDE (58 l.) - deputowany (z niewielką przerwą) od 1988 r. z departamentu Correze, przez 11 lat - do 2008 r. - I Sekretarz Partii Socjalistycznej. Do niedawna partner Segolene Royale (z którą ma czwórkę dzieci), pokonanej w ostatnich wyborach prezydenckich w II turze przez Sarkozy’ego. W prawyborach partyjnych w ub.r., po aferze z Dominique Strauss - Kahnem, wygrał z obecną liderką socjalistów Martin Aubry (b. minister, córka Jacquesa Delorsa). Jeden z dwóch głównych kandydatów. Kreśli wizję „prezydenta normalnego” (do niedawna jeździł po Paryżu skuterem, a w kampanii wyborczej schudł ponad 10 kilo). Głosi hasło „Teraz zmiana!” - na rzecz przywrócenia „francuskiego marzenia”.
Eva JOLY (68 l.) - z pochodzenia Norweżka, była urzędniczka. Eurodeputowana z listy „Europa Ekologiczna”, reprezentuje „zieloną” formację EELV. W sondażach na poziomie 2%.
Marine LE PEN (43 l.) - od stycznia ub.r. na czele skrajnie prawicowego Frontu Narodowego, założonego przez jej ojca, który w 2002 r. zdołał wejść do II tury wyborów prezydenckich, eliminując socjalistycznego premiera Lionela Jospin. Eurodeputowana, usiłuje swą tradycyjnie antyemigrancką i populistyczną formację przesunąć nieco do centrum, kładąc akcent na aspekty ekonomiczne. Jej hasło to „Głos ludu, duch Francji”.
Jean-Luc MELENCHON (60 l.) - za młodu trockista, potem socjalista, w wieku 35 lat senator, minister szkolnictwa zawodowego. Przeciwnik Konstytucji dla Europy opuścił Partię Socjalistyczną i założył, wraz z Partią Komunistyczną, Front Lewicy. Eurodeputowany. Opowiada się za „rewolucją obywatelską”, broni płacy minimalnej na poziomie 1700 euro, emerytury w wieku 60 lat, domaga się referendum ws. energii atomowej. Świetny mówca. W najnowszym sondażu z rezultatem 14% wysunął się na trzecie miejsce.
Philippe POUTOU (45 l.) - mechanik w zakładach Forda, działacz związkowy. Reprezentuje Nową Partię Antykapitalistyczną, powstałą z przekształcenia Komunistycznej Ligi Rewolucyjnej. W ostatnich dniach część kierownictwa NAP, zniechęcona zaledwie 1%-wym poparciem, by uniknąć marginalizacji, wezwała do oddania głosu na J. L. Melenchona.
Nicolas SARKOZY (57 l., o pięć miesięcy młodszy od F. Hollande’a) - syn węgierskiego imigranta, były deputowany i minister (m.in. spraw wewnętrznych) w kilku rządach, przewodniczący konserwatywnej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP), od 2007 r. prezydent. W rządach, które powoływał było wiele kobiet. Doprowadził do powrotu Francji do struktur wojskowych NATO. Zwolennik Unii na rzecz regionu Morza Śródziemnego, przeciwny akcesji Turcji do UE. Często krytykowany za bycie „prezydentem bogatych”, za arbitralny styl rządzenia, a nawet brak powagi. Cztery lata temu - jako pierwsza w historii swego kraju głowa państwa w trakcie sprawowania urzędu - zawarł (trzecie) małżeństwo z Carlą Bruni, modelką włoskiego pochodzenia, która przed paroma miesiącami urodziła córkę. Startuje pod hasłem „Silna Francja”. W kampanii wyborczej, charakteryzującej się zwrotem na prawo, krytykował umowę z Schengen i domagał się zmniejszenia o połowę legalnej imigracji.
Widać zatem, iż dziesiątka kandydatów dzieli się na wyraźne trzy grupy. Pierwszą tworzy czołowa dwójka - Hollande i Sarkozy, którzy bez wątpienia zakwalifikują się do decydującej tury batalii prezydenckiej. Do następnej należy trójka kandydatów o zbliżonym poparciu kilkunastu procent: Melenchon, Le Pen i Bayrou. W najnowszym sondażu „Orange”, mediów regionalnych oraz RTL, przeprowadzonym już po terrorystycznym ataku w Tuluzie, uzyskali oni odpowiednio: 14,13 i 12%. Ich pozycje mogą się naturalnie nieco zmieniać, ale widać, iż nie mają oni żadnych szans na uczestnictwo w dogrywce. Trzecią grupę stanowi piątka osób, które w najlepszym razie mogą uzyskać pułap 2-3% głosów. W tym właśnie sondażu Francois Hollande miał 29,5%, a Nicolas Sarkozy - 28,0%.
Tragedia w Tuluzie - najpierw zabójstwo trzech żołnierzy w okolicach tego miasta, uchodzącego za symbol technologicznej nowoczesności Francji, a następnie trójki dzieci i nauczyciela z żydowskiej szkoły, musiały wstrząsnąć Francją. Sprawcą okazał się 24-letni Mohamed Merah, pochodzący z Algierii, mający związki z Al-Kaidą, który kilka lat temu uciekł w Afganistanie z więzienia w Kandaharze - będącym jednym z bastionów talibów. Nie udało się ująć go żywcem - został zastrzelony w swym mieszkaniu. Choć Marine Le Pen ogłosiła w tej sytuacji „wojnę z islamistami”, a prezydent Sarkozy nie popełnił żadnego błędu politycznego - próbując naturalnie jako prezydent, wzmocnić przez szczególna aktywność swą przedwyborczą pozycję, to wszystko wskazuje na to, iż nie wpłynęło to znacząco na preferencje polityczne.
Za kuriozum można natomiast uznać wypowiedzi premiera Francois Fillona (w ramach gorących debat o asymilacji oraz integracji mniejszości religijnych i rasowych), że należy zakazać żydowskiego i muzułmańskiego uboju rytualnego, a co najmniej ostrzec konsumentów przed spożywaniem mięsa pochodzącego z takiego uboju. Na przebieg kampanii nie wpłynęły też wyskoki jednego z działaczy rządzącej UMP, który porównał Hollande’a do Adolfa Hitlera, ani przecieki czołowego dziennikarza „Le Monde” Philippe’a Ridet, w rozmowie z którym Sarkozy miał nazwać swego głównego konkurenta „zerem” i stwierdzić, że jego była towarzyszka życia Segolene Royale „miała przynajmniej charyzmę”.
Socjaliści francuscy, to bodaj najciekawsza pod względem teoretycznym partia lewicy w Europie. Miała i ma zupełnie odmienne podejście do tygodnia pracy (preferencja 35 godzin - po to, by więcej pracy było dla innych), czy rozwiązań emerytalnych. Hollande, którego mam przyjemność znać od wielu lat. W trakcie niedawnego pobytu w Warszawie (na zaproszenie SLD i „Gazety Wyborczej”) zapowiedział dlatego - w razie zwycięstwa - przywrócenie wcześniejszego wieku przechodzenia na emeryturę, z 62 do 60 lat. Także wprowadzenie 75-procentowego podatku dla najbogatszych, zarabiających ponad milion euro rocznie (takich osób jest we Francji ok. 3 tys.). Opowiedział się ponadto za renegocjacją Paktu Fiskalnego Unii Europejskiej - po to, by nie sprowadzał się on tylko do polityki zaciskania pasa, lecz zawierał również propozycje prorozwojowe i sprzyjające tworzeniu nowych miejsc pracy.
Sarkozy jest po 5 latach rządów zwyczajnie niepopularny we Francji, choć ostatnio robi wszystko, by skrócić dystans wyborczy wobec rywala nr 1. Jednak wszystkie sondaże wieszczą w II turze sukces Hollande’a, na ogół w proporcji 54 do 46% (niezależnie od wyniku w I turze). Paradoksalnie ma on bowiem większe rezerwy niż urzędujący prezydent. Co więcej, poparcie przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel (i innych liderów prawicy europejskiej) Sarkozy’ego bynajmniej mu nie pomaga. Chyba nawet szkodzi. Zresztą Pani kanclerz (według tygodnika „Der Spiegel”) z niezadowoleniem przyjęła zwrot swego kolegi w kampanii wyborczej ku hasłom nacjonalistycznym i populistycznym. Minimalizuje on hasła proeuropejskie, a głosi np., że ta kampania, to „sprawa narodu francuskiego”. Niemiecka Dama nr 1 przygotowuje się już ponoć na na zwycięstwo socjalistów we Francji.
Głosowania 22 kwietnia i 6 maja będą w sporym stopniu raczej przeciw Sarkozy’emu niż za Hollandem. Obecnemu prezydentowi bodaj najbardziej zaszkodziło obniżenie ratingu Francji. Przez długi czas podkreślał on bowiem, iż jest jedynym człowiekiem zdolnym wyprowadzić francuski statek w fazie kryzysu i wstrząsów, na spokojne wody. Obniżenie tego ratingu, a potem analogiczna decyzja w stosunku do licznych banków i francuskich towarzystw ubezpieczeniowych, było ciosem ogromnym. Przecież w tej kampanii to w ostateczności wątki społeczno-ekonomiczne odegrają najważniejszą rolę.
Jeśli francuska Marianna spojrzy wkrótce na lewo, to sytuacja może powtórzyć się za rok - a nie wykluczone, iż wcześniej - także w Niemczech. A to wyznaczy nowy układ sił na starym kontynencie oraz w samej Unii Europejskiej.
Tadeusz Iwiński