Nic nie wyszło z planowanej dziś (12.02) na ulicach Olsztyna manifestacji przeciwko postanowieniom międzynarodowej umowy ACTA. Na apel organizatorów o przyłączenie się do kolejnego, trzeciego w ostatnim czasie wydarzenia, którego celem jest pokazanie niezadowolenia z działań rządzących i pobudzenie aktywności społecznej w sferze politycznej, odpowiedziało około 30. olsztynian. Stąd zamiast wielkiej manifestacji i przemarszu przez miasto, skończyło się na pikiecie przy Hali Widowiskowo-Sportowej Urania.
- Powietrze z ludzi schodzi za każdym razem, jakby nie było potrzeby kontynuacji tematu - komentuje niewielkie zainteresowanie dzisiejszym wydarzeniem jego organizator, Lech Tomasz Prusiński.
- Sam nie liczyłem na wielką frekwencję, to nie było moją ambicją. Rejestrując dzisiejszą manifestację chciałem dać ludziom możliwość spotkania się, pokazania, że wspólnie mogą coś zrobić. Doszedłem do wniosku, że jeżeli nie zorganizuję tej manifestacji, to Olsztyn pozostanie miastem bez możliwości spotykania się ludzi.Dzisiejsza manifestacja miała być trzecim z kolei wydarzeniem w Olsztynie, które zrodziły się „na bazie” protestu przeciwko planowanemu przez rząd podpisaniu umowy ACTA. Zainteresowanie pierwszą manifestacją ulicami Olsztyna było ogromne. Kolejne wydarzenie, flash mob pod olsztyńskim ratuszem, przyciągnął już znacznie mniej uczestników. Dzisiaj, o godzinie 13.00, pod Uranią pojawiła się tylko garstka młodych osób.
- A specjalnie wybrałem tę godzinę, by w spotkaniu mogły wziąć udział całe rodziny - stwierdza Lech Tomasz Prusiński.
Jak mówi nasz rozmówca, protest przeciwko ACTA nie był najważniejszym powodem, dla którego zdecydował się zorganizować manifestację.
- Protest przeciwko ACTA to tylko jeden z objawów choroby, która trawi społeczeństwo - mówi Lech Tomasz Prusiński.
- Tę chorobę z jednej strony nazywam znieczulicą społeczeństwa, a z drugiej brakiem rozeznania władz, co tak naprawdę myśli ich suweren. Robienie jakichkolwiek konsultacji po fakcie albo przeprowadzanie konsultacji, które nic nie wnoszą - tak jak poniedziałkowa debata u premiera - to farsa. Na wezwania ludzi i organizacji odzew rządu jest taki, że nie ustąpią. Ale przeciwko komu nie ustąpią? Chyba przeciwko sobie...Zdaniem Prusińskiego, bezwzględna ochrona praw autorskich do muzyki czy filmów nie jest tym, czego po ratyfikowaniu umowy ACTA należy się obwiać najbardziej. Daleko groźniejsze może być egzekwowanie praw autorskich do technologii, które dziś dość swobodnie przepływają po świecie, jakby stanowiąc własność całej ludzkiej populacji.
- Uważam, że pomysły wynalazców nie są własnością tylko i wyłącznie tych osób, czy kapitału, który badania nad wynalazkami sfinansował - twierdzi Prusiński.
- Taka osoba musiałaby żyć w jakiejś pustelni, żeby mogła mówić, iż wynalazek to jej wyłączna własność. Ale żyje w społeczeństwie, korzystając z pomysłów innych ludzi. Jak dodaje Prusiński, nie tylko w Polsce powinna teraz rozpocząć się debata nad zasadami podziału światowych zasobów będących wytworem ludzkiego intelektu.
- Bo jeżeli mamy wszystko reglamentować, to może powinniśmy zamknąć biblioteki i teatry, bo one też korzystają z praw autorskich - podsumowuje Prusiński.
- Trzeba pamiętać, że przy światowej reglamentacji technologii, nie budując nowych zakładów produkcyjnych, nie prowadząc badań nad własnymi technologiami, staniemy się wyrobnikami Europy. Za wszystko będziemy musieli płacić. Mam więc nadzieję, że ludzie zaczną się jednak konkretnie zbierać i działać w tej sprawie.
Z D J Ę C I A
F I L M Y