(foto: Jacek Kowalski)
Dopadł nas mróz, więc w „Alfie”, którą wczoraj odwiedziłam, wiele osób poszukiwało czapek. Na bok poszły fatałaszki typu karnawałowego, w cenie było wszystko to, co od zimna chroni. Na rozgrzeweczkę ludzie wybierali kawę. I właśnie przy kawie byłam świadkiem dyskusji, która pokazała czym są absurdy, jakie nam codzienność wymyśla i zdrowie psuje. Poszło o... papierosy.
Fotele przy barze należą do niepalących, a rząd stolików 2-3 metry dalej do palących. Palacze kopcili zdrowo, więc dym rozciągał się znacznie dalej niż wszystkie stoliki - te z popielniczkami i te bez. Po prostu otoczenie śmierdziało. Wiele osób kręciło na to nosem, ale do baru z pretensjami odważyła się podejść jedna kobieta. Głośno powiedziała, że ją nie obchodzi czyjś nałóg, że papierosy ją drażnią, jest uczulona na dym, to szkodzi jej zdrowiu i nie rozumie dlaczego w miejscu publicznym pozwala się na palenie. Tłumaczenie barmanki, że przecież palacze siedzą przy osobnym stoliku, tylko kobietę zdenerwowało. Czy wydzielenie stolika załatwia problem dymu w przestrzeni publicznej? Nie.
Wszyscy mają prawo do czystego powietrza. Wszyscy. Dlaczego więc niektórzy mają prawo do zatruwania go? - to argumenty tej pani, której podział stolików nie wystarcza.
Argumenty medyczne są takie, że dym papierosowy zawiera substancje chemiczne o rakotwórczym działaniu, a Światowa Organizacja Zdrowia wykazała, że bierne palenie zwiększa ryzyko raka płuc u osób niepalących aż o 30 procent. To dlatego w 2005 roku powstał pierwszy międzynarodowy traktat dotyczący zdrowia publicznego o ograniczaniu tytoniu. Podpisały go 192 państwa - także Polska - należące do Światowej Organizacji Zdrowia.
Przed nami ustawa antynikotynowa. I problem, z którym sobie nie poradził były minister zdrowia palący Zbigniew Religa i nie wiadomo jak sobie poradzi obecny minister zdrowia paląca Ewa Kopacz.