Ostatnie 3-dniowe posiedzenie Sejmu zdominowała tematyka międzynarodowa, a zwłaszcza unijna, w kontekście informacji premiera Donalda Tuska o przyszłości Unii Europejskiej i wniosku PiS o votum nieufności dla ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Towarzyszyły temu burzliwe spory również poza parlamentem i manifestacje, które za motto miały obronę wartości patriotycznych, interesu narodowego oraz - zagrożonej jakoby - suwerenności Polski.
Zdecydowana większość naszych obywateli zgadza się, że w „małżeństwie unijnym” warto być i na dobre i złe. Ten gorszy okres, przeżywany właśnie teraz - odnoszący się szczególnie do kryzysu w strefie euro - należy nie tylko przetrwać, lecz wyciągnąć zeń właściwe wnioski na przyszłość. Wierzę, iż to się właśnie dzieje, choć ostatecznie o jakości kuracji przekonamy się najwcześniej za kilka miesięcy, a może nawet dopiero za kilka lat. Wśród szeregu nieporozumień ujawniających się w tym kontekście jest sprawa FEDERALNEGO charakteru Unii. Dla jednych to szansa, dla drugich groźba, ale tym argumentem szermuje się często na oślep, jak cepem. Widać to było m.in. w najnowszych awanturach między PiS i Solidarną Polską z jednej, a PO z drugiej strony, np. odnośnie do wypowiedzi prezydenta Lecha Kaczyńskiego sprzed 5 lat.
Owo nieporozumienie wkradło się również do niedawnego, głośnego wystąpienia szefa polskiej dyplomacji w Berlinie. Mówił on tam wprost: „Stoimy przed wyborem, czy chcemy być prawdziwą federacją, czy też nie”. Podawał przykłady z historii Stanów Zjednoczonych Ameryki i Szwajcarii. Jednak to myślenie obarczone jest dużym błędem. Łączące się stany USA (najpierw 13, a potem stopniowo do 50) były bowiem co najwyżej SUBPAŃSTWAMI, a nie niepodległymi państwami. Tak też działo się ze szwajcarskimi kantonami.
Zapomina się często, że w ostatnich latach nastąpiło faktyczne ODEJŚCIE od federalistycznej koncepcji Unii Europejskiej. Koncepcja Stanów Zjednoczonych Europy, która stanowiła punkt wyjścia procesu zachodnioeuropejskiej integracji od lat 50., została wpisana w traktat ustanawiający Konstytucję dla Europy (Wspólnoty Europejskiej). Został on przygotowany przez specjalny „Konwent Unii Europejskiej” pracujący pod przewodnictwem byłego prezydenta Francji Valery’ego Giscard d’Estaing. Ów traktat podpisano w październiku 2004 r. w Rzymie, ale nie wszedł on w życie, gdyż nie został ratyfikowany przez wszystkie strony umowy. O tej porażce zadecydowało odrzucenie tekstu w referendach na przełomie maja i czerwca 2005 r. - najpierw we Francji, a potem w Holandii.
Załamanie się wizji Europy federalnej ostatecznie przypieczętowało 147-stronicowe orzeczenie niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe, z połowy 2009 r., w którym słowa związane z suwerennością padły aż 48 razy.
A zatem tak naprawdę rozwinięcia wymaga myśl KONFEDERACYJNA, w wersji zapewniającej efektywną, głębszą współpracę państw członkowskich Unii Europejskiej oraz lepszą koordynację ich poczynań. To może stać się tylko na gruncie Traktatu z Lizbony, a także przyszłych traktatów i umów międzynarodowych, w tym tej planowanej na marzec 2012 r., a odnoszącej się - zgodnie z najnowszymi ustaleniami ze szczytu UE w Brukseli - do zdecydowanego przestrzegania dyscypliny finansowej.
Tadeusz Iwiński