Ostatnio miałem okazje pić herbatę i nieźle zjeść w domu tunezyjskim. Poszedłem tam z moim współbratem Krzyśkiem. Dzięki tej wizycie doświadczyłem jaka mentalna przepaść w niektórych poglądach na życie jest między nami - Europejczykami a ludnością - ogólnie rzecz ujmując - arabską.
Żeby wprowadzić w temat przytoczę przykład z niegdyś usłyszanego kazania. Mówiło ono o różnicy między podejściem do wiary wyznawców np. islamu, zamieszkujący kraje islamskie a Europejczykami. Otóż dla muzułmanina nie ma pytania czy Bóg jest czy go nie ma? Takiego pytania muzułmanin sobie nie stawia, bo oczywiste dla niego jest, że Bóg istnieje. To jest bezsporne. Jedyne pytanie jakie stawia sobie muzułmanin, to jaką wieź chcę mieć z tym właśnie Bogiem. Europejczyk podchodzi do sprawy inaczej. Odważnie niegdyś zadał i obecnie zadaje sobie pytanie, czy Bóg w ogóle istnieje? Czasami nawet odrzuca aksjomat o istnieniu Boga. Nie jest więc dla muzułmanina kwestią wyboru czy Bóg jest czy go nie ma? Tak jak wyborem Europejczyka jest zanegowanie istnienia Boga i jego całkowite odrzucenie. I taka taka właśnie różnica w podejściu do problemu ujawniła się w czasie naszej wizyty w tunezyjskim domu.
Tak jakoś się stało, że mężczyźni na moment wyszli z pokoju. Wywiązała się rozmowa z kobietami. Punkt wyjścia do dyskusji był następujący. Twierdzicie, że jesteście krajem gdzie panuje wolność religijna, i że jesteście państwem bezwyznaniowym, że czujecie się wolni itp. Zatem, jak wyjaśnicie fakt, że kobiecie tunezyjskiej prawo zabrania zamążpójścia za wyznawcę innej religii, tym bardziej Europejczyka. Jeśli któraś spróbuje to zrobić, grozi jej więzienie. W przypadku mężczyzny - muzułmanina, Tunezyjczyka, taki ożenek jest możliwy. On może się ożenić z nie muzułmanką, nie Tunezyjką. Jak to jest?
To, wydawać by się mogło bardzo niepozorne pytanie wywołało istną burzę. Ja siedziałem nieco cicho, lecz mój współbrat Krzysiek, bardzo dociekliwy, znający doskonale ludzi, u których się znajdowaliśmy, i który wiedział, że z nimi może się wdać nawet w zażartą dyskusję, zaczął drążyć i wyjaśniać. Przedkładał więc, że Tunezja nie jest krajem zupełnie wolnym i bezwyznaniowym, jak na początku rozmowy twierdzili Tunezyjczycy. Bo tak naprawdę zakaz pochodzi właśnie z Koranu. Zatem jeśli znajduje się w prawie państwowym, to takie prawo czerpie swoje podstawy z Koranu. Więcej - opiera się o wyznanie religijne. Kobieta tunezyjska (co się rozumie od razu - muzułmanka) nie może poślubić nie muzułmanina, nie Tunezyjczyka w kraju. Może z nim uciec do innego państwa, ale w Tunezji są skreśleni. I lepiej żeby się nie pojawiali. Zatem nie do końca Tunezja jest krajem wolnym i bezwyznaniowym, jakiego to stanowiska broniły w dyskusji kobiety. Bo w tym wypadku kobieta wybierać nie może. Musi się poddać prawu, które swoją zasadę żywcem czerpie z Koranu.
Dla nas dwóch sprawa była prosta. Jednak Krzysiek koniecznie chciał by zrozumiały to kobiety i przyznały nam rację. Te zacięcie jednak broniły swojego. I gdy atmosfera robiła się naprawdę bojowa, kobiety zrobiły to, co jak twierdzi Krzysiek, zawsze robią w takich sytuacjach - zawołały mężczyzn. Krzyśka od lat wkurza, że gdy kobieta w rozmowie ma w czymś problem, gdy czegoś nie pojmuje, gdy zaczyna tracić grunt pod nogami, wzywa mężczyzn i wycofuje się z rozmowy. I to właśnie nastąpiło. Wkurzające (jak mówi Krzysiek) jest i to, gdy wezwany na pomoc facet, nagle zmuszony do rozmowy, zupełnie nie orientując się w jej temacie i przebiegu, zażarcie debatuje na temat, o którym nie ma zielonego pojęcia. I tak też było i tym razem.
Długo były wymieniane argumenty. Moim zdaniem trafnością spostrzeżeń górował Krzysiek. Jednak nawet oczywiste argumenty faceci odrzucali. W pewnym momencie zarzucili nawet Krzyśkowi nietolerancję. Ten starał się im tłumaczyć, że właśnie o tym rozmawia - o tym, że Tunezja nie jest tak zupełnie bezwyznaniowa, bo jest w nią wpisane prawo Koranu. Panowie zaś stwierdzili, że bzdury gada i w ogóle nie zna się na sprawie.
Moim zdaniem prawda była po stronie Krzyśka. I wtedy przypomniał mi się ten przykład z kazania. I może w tym właśnie leży problem - w sposobie podejścia, w mentalności, której nigdy nie zrozumiemy. Tak jak oni nigdy nie zrozumieją naszego podejścia do sprawy. A może sam już nie wiem dlaczego?
Nie była to ostatnia rozmowa tego typu. Świadkiem innej byłem u nas w domu. Wywiązała się przypadkiem. Dzięki niej okazało się, że muzułmanie doskonale znają pięcioksiąg - odpowiadający naszemu, biblijnemu - a zapisany w ich Koranie. I znowu chyba w interpretacji niektórych spraw jako chrześcijanie poszliśmy dalej niż muzułmanie. A może poszliśmy inną drogą?
Wydaje się, że muzułmanie biorą bardzo dosłownie wszystko co jest zapisane w Koranie. Chrześcijanin np. wie, że teoria ewolucji wg Darwina w niczym nie przeczy opisowi stworzenia świata zapisanemu w Piśmie św. Jego teoria dopełnia w jakimś sensie ogólną wiedzę jaką mamy o początkach naszego istnienia. Rozum i wiara dla chrześcijanina to dwa płuca, które wiodą człowieka do odkrywania Boga. Inaczej było z naszymi rozmówcami. Nie mogli zrozumieć, że opis biblijny traktujemy tak - jak się wyrazili - luźno. Starali się nam wytłumaczyć, że to, co zapisano w piśmie jest absolutną prawdą. Że był Adam i Ewa i od nich się wszystko zaczęło. Dla chrześcijanina Pismo św. nie jest książką do historii tylko depozytem wiary, dla nich to również wiedza historyczna.
Wyszło też na jaw, że historia Izmaela i Izaaka jest przeinaczona (w rozumieniu chrześcijańskim) przez muzułmanów, dla których Izmael jest umiłowanym synem i dziedzicem Abrahama. Także rozumienie nieba jako zjednoczenia z Bogiem jest nie do przyjęcia dla tych muzułmanów, którzy czekają na swe 70 kobiet w raju.
Mimo tych rozmów, które wykazują wiele różnic miedzy naszymi religiami, zachwyca mnie śpiew muadinów oraz obraz, który widzę czasami na przerwach. Oto młodzi chłopcy chodzą z wersetami Koranu ucząc się go na pamięć, nawzajem sobie pomagając w nauce. Nie wiem, kto im kazał? U nas w szkole nie ma czegoś takiego jak nauka religii. Pewnie to zadanie zostało im wyznaczone albo przez rodziców, albo nie wiem przez kogo... Dojdę do tego. Ale to piękne obrazki, gdy tak zakuwają te czcigodne wersety. Widząc to, serce moje dziwnie się cieszy. W tych dwóch wypadkach - słysząc wzywanie do modlitwy oraz widząc uczących się swojej wiary chłopców - zapominam o różnicach teologicznych i zaczynam gdzieś w głębi serca towarzyszyć im, przeżywając na swój sposób ich spotkanie z Bogiem.
No i dzisiaj jeszcze... Każdego piątku jadę do sióstr z mszą św. I za każdym razem mijam wieczorem meczet. Mnóstwo samochodów i w środku modlący się mężczyźni. Żeby u nas w kościołach była taka frekwencja facetów na modlitwie! Tutaj nie ma z tym problemu. Po prostu ci mężczyźni, wcale nie zakonnicy, mają czas na modlitwę. To niesamowite. A w czasie ramadanu są w kościele-meczecie codziennie, czyli przez cały miesiąc!(cdn)
Z D J Ę C I A