Kiedy zaproponowaliśmy Józefowi Kłoskowi - Komendantowi Straży Miejskiej w Olsztynie, udział dziennikarza Olsztyn24 w patrolach ze strażnikami, zgodził się bez wahania. - Nie mamy nic do ukrycia, pracujemy z otwartą przyłbicą - powiedział. - Po drugie, za pośrednictwem mediów mamy możliwość dotarcia do szerokiej rzeszy mieszkańców Olsztyna. Powinni wiedzieć, czym zajmują się strażnicy i jakie zadania wykonują w interesie wszystkich mieszkańców.
Umawiamy się już na następny dzień, na wspólny patrol z dzielnicowymi straży miejskiej. Komendant poznaje mnie z dzielnicowym, inspektorem Bogdanem Kuczyńskim, z którym będę „patrolował” Olsztyn.
W siedzibie Straży Miejskiej w Olsztynie jestem w umówionym dniu, kilkanaście minut przed 10-tą. O tej godzinie rozpoczyna pracę jedna ze zmian strażników. Inspektor Kuczyński już na mnie czeka.
- O 10-tej mamy odprawę przed służbą - informuje. -
Przed odprawą chcę porozmawiać jeszcze z dwójką handlowców z ulicy Dworcowej, którzy mają przedstawić umowy na wywóz śmieci.Dzielnicowy mówi mi, że do straży dociera sporo sygnałów od mieszkańców Olsztyna, że przedsiębiorcy nie zawierają wymaganych przez prawo miejscowe umów na wywóz śmieci. Odpadki wyrzucają najczęściej do nie swoich kontenerów, albo do miejskich koszy. Dlatego dzielnicowi sukcesywnie odwiedzają lokale gastronomiczne i handlowe, sprawdzając czy ich właściciele mają umowy na wywóz śmieci.
Kilka dni temu kontrolowali pod tym kątem handlowców z pawilonów przy ul. Dworcowej. Dwoje z nich nie miało umów przy sobie, a przynajmniej tak twierdzili, i właśnie dzisiaj mieli je przynieść do siedziby straży miejskiej.
- Co grozi przedsiębiorcy, który nie zawarł umowy na wywóz śmieci? - pytam
- Najczęściej nakładamy mandat karny w wysokości 100 zł - słyszę w odpowiedzi. -
Ale niech nikt nie myśli, że jak zapłaci jeden mandat, to nie musi już zawierać takiej umowy. Brak umowy jest wykroczeniem ciągłym i za każdym razem gdy stwierdzimy, że umowy nadal nie ma, możemy nałożyć kolejny mandat. Teoretycznie może więc uzbierać się niezła kwota do zapłaty. Inspektor Kuczyński dodaje jednak, że z taką sytuacją jeszcze się nie spotkał. Wystarczy nałożyć jeden mandat, aby taki „delikwent” pobiegł zawrzeć odpowiednią umowę.
- Zdarzyło się natomiast parę razy, że wezwany przez nas do okazania umowy na wywóz śmieci, przynosił „świeżutką” umowę wraz z dowodem wpłaty zaległych opłat za wywóz śmieci - dodaje strażnik.
- W takich przypadkach raczej poprzestajemy na pouczeniu.Do godz. 10-tej w siedzibie straży nie pojawiły się wezwane przez inspektora Kuczyńskiego osoby. Idziemy więc na odprawę do służby, która prowadzi kierownik referatu dzielnicowych Dariusz Rosiński. W odprawie bierze też udział komendant Józef Kłosek. Odprawianych jest 6. dzielnicowych, którzy zostali podzieleni na trzy dwuosobowe patrole. Do „mojego” patrolu przydzielony został jeszcze młodszy inspektor Piotr Turowski.
Dzielnicowi skrzętnie notują podawane przez kierownika zadania. Niby nic szczególnego. Sprawdzać porządek i czystość w rejonie pełnienia służby, zwracać uwagę na psy bez smyczy lub kagańca i zanieczyszczające miejsca publiczne, ujawniać budynki na których nie ma tabliczek z numerami, nie dopuszczać do picia alkoholu w miejscach publicznych, reagować w przypadkach parkowania pojazdów w miejscach niedozwolonych.
Komendant Kłosek zwraca uwagę strażników na plakaty i ogłoszenia rozlepiane z naruszeniem prawa wszędzie, gdzie się tylko da. -
Rozlepianie plakatów na słupach oświetleniowych, ścianach, murach stało się ostatnio w Olsztynie plagą - mówi komendant Kłosek.
- Musimy temu stanowczo przeciwdziałać. A przecież koszt umieszczenia takich ogłoszeń na specjalnie do tego celu przeznaczonych słupach ogłoszeniowych jest naprawdę niewielki.Po odprawie insp. Kuczyński „załatwia” jednego z przedsiębiorców wezwanych do siedziby straży w związku z brakiem umowy na wywóz śmieci. Zgłosił się podczas odprawy. Klient nie ma umowy i otrzymuje mandat karny kredytowany na kwotę 100 zł. Druga z wezwanych osób nie pojawiła się.
- Pewnie też nie ma umowy. Odwiedzę tę panią ponownie - komentuje insp. Kuczyński.
Ruszamy w miasto. Na początek dzielnicowi mają sprawdzić informację, że właściciel jednego z punktów gastronomicznych przy ul. Kościuszki wyrzuca śmieci do nie swoich kontenerów. Zanim jednak dotarliśmy do wskazanego lokalu, strażnicy załatwiają dwie sprawy.
Na skrzyżowaniu ulic Kołobrzeskiej i Głowackiego zaczepiają nas kobieta i mężczyzna. Za wycieraczką zaparkowanego przez nich przy hotelu Warmińskim samochodu znaleźli wezwanie do opłacenia kary za parkowanie w strefie parkowania bez opłaty parkingowej. -
Panowie! Co mam z tym zrobić? - pyta mężczyzna wskazując na papierek za wycieraczką. Otrzymuje żądane instrukcje. Nie zauważam, żeby był zadowolony. No cóż, życie jest brutalne!
Kolejny problem pojawia się, gdy znajdujemy się na zapleczu pawilonów przy skrzyżowaniu ulic Kołobrzeskiej i Kościuszki. Ujawniamy tam stertę połamanych okien i drzwi, porozbijanych szyb. „Winowajcy” nie trzeba długo szukać. W pawilonach ma siedzibę firma zajmująca się montażem okien. Właściciel firmy przyznaje, że to dzisiejsze „odpady” z działalności jego firmy. Zobowiązuje się usunąć je przed zamknięciem zakładu.
Docieramy wreszcie do „zadenuncjowanego” zakładu gastronomicznego przy ul. Kościuszki. Właściciela zakładu nie ma. Za kontuarem stoi młoda kobieta - pracownik zakładu. Na pytanie strażników o miejsce wysypywania śmieci wskazuje pojemniki stojące w pobliżu pawilonów. Nie wie czyje one są. Nie wie też, czy właściciel firmy ma umowę na wywóz śmieci. Strażnicy ustalają numer telefonu komórkowego właściciela firmy. Skontaktują się z nim później.
Przechodzimy przez park na pl. Pułaskiego.
- Tutaj często spotykamy osoby pijące alkohol - informują strażnicy. -
Wszyscy wiedzą, że pić w miejscach publicznych nie wolno, a mimo to piją! Dzisiaj jednak w parku jest spokojnie i stosunkowo czysto.
Za czysto nie było natomiast kilkanaście metrów dalej. Pod warsztatem AGD leżą połamane obudowy sprzętu gospodarstwa domowego. Pracownicy warsztatu nie przyznają się do winy. Wskazują na sklep AGD mieszczący się w tym samym budynku. -
Nie mam gdzie trzymać tych rupieci - tłumaczy właściciel sklepu. -
Najczęściej jak wystawię taki złom pod sklep, to on szybko znika, dzisiaj jakoś nie znalazł się chętny, a magazyn mamy mały - kontynuuje. Zobowiązuje się niezwłocznie uprzątnąć leżący pod budynkiem złom i kieruje do tego zadania swojego pracownika.
Jeszcze rzut okiem na mini park przy Domarze, w którym dzisiaj nie ma żywej duszy i szybkim krokiem przechodzimy ulicami Kajki i Dabrowszczaków do Centrum Handlowego „Alfa”. Sprawdzenie zakamarków przy „Alfie” i „Dukacie” - bez uwag, co w potocznym języku oznacza, że nie znaleźliśmy nikogo, kto w tych zakamarkach raczył by się napojami wyskokowymi.
Trochę dalej - problem. Wygląd położonego na zapleczu biurowca PSS nieutwardzonego placu, zapchanego do granic możliwości samochodami, nie przynosi miastu chluby. Plac rozjeżdżony, z głębokimi, błotnistymi koleinami, a na dodatek wszędzie pełno śmieci. Duże kontenery wypełnione po brzegi. Co nie zmieściło się w kontenerach, leży obok nich. -
Z tym placem ciągle mamy problem, są kłopoty z ustaleniem właścicieli poszczególnych części tego placu - mówią strażnicy.
- Najczęściej więc swoje uwagi przekazujemy do Miejskiego Zarządu Dróg, Mostów i Zieleni, a ci, chcąc nie chcąc, usuwają śmieci. Miałem okazję przekonać się, jak trudno ustalić odpowiedzialnego za sterty śmieci na wzmiankowanym placu. Pracownice biura, przy którym ujawniliśmy stertę śmieci, w tym pety po papierosach, w żaden sposób nie czuły się odpowiedzialne za „syf” pod budynkiem ich biura.
Pędzimy więc do MZDMiZ przy ul. Szrajbera. Potwierdzają się słowa moich dzisiejszych partnerów. Odniosłem wrażenie, że tylko obecność dziennikarza spowodowała, że pani Z MZDMiZ, tylko trochę „opierała” się przed przyjęciem zlecenia na uprzątnięcie placu za „Dukatem”. Z drugiej strony, trudno jej się dziwić. Dzisiaj wszystko oparte jest o rachunek ekonomiczny. Plac za „Dukatem” polecam jednak uwadze włodarzy miasta. Wstyd, aby w centrum pięknego przecież Grodu nad Łyną znajdował się taki „skansen”.
Z ulicy Szrajbera, przez kładkę na Łynie przechodzimy na ul. Prostą. Tutaj podchodzi do nas starszy mężczyzna.
- Panowie, tam na skrzyżowaniu stanął samochód, nie można przejechać, niebezpiecznie też jest przechodzić - informuje strażników. Podchodzimy do wskazanego samochodu. Kierowca jest na miejscu.
- Przepraszam - odpowiada na zwróconą mu uwagę.
- Przyjechałem po matkę, która ma spore problemy z chodzeniem, a nie było gdzie się zatrzymać. Do samochodu powoli podchodzi starsza kobieta. Widać, że ma spore trudności z chodzeniem. Kierowca źle zaparkowanego Peugeota zostaje pouczony i odjeżdża.
Schodzimy nad Łynę. Tu chwila przerwy „na papierosa” i ruszamy dalej. Idziemy na Stare Miasto, gdzie rozłożony jest tzw. „prewencyjny” namiot Straży Miejskiej. Dwaj strażnicy pełniący dyżur w namiocie, właśnie skończyli jego rozstawianie. Na stoliku ulotki straży miejskiej i drobne gadżety z Olsztyna. Przy namiocie ustawiono kosz specjalnie przeznaczony na psie odchody. -
To na wzór - odpowiadają strażnicy na mój pytający wzrok. Widzę taki kosz po raz pierwszy, ale to chyba tylko dlatego, że Olsztyn najczęściej oglądam z za szyby samochodu. Ach, ten pośpiech!
Chwila rozmowy z „obsadą” namiotu i dalej, w patrol. Na ul. Piastowskiej do strażników podchodzi wyniszczony mężczyzna, tak „na oko” - trzydziestolatek. Znany moim partnerom z patrolu. Nawiązuje rozmowę ze strażnikami. Z jego wypowiedzi wynika, że jest rencistą, że był narkomanem, nie stronił od alkoholu, ale teraz chce się ustatkować i ożenić po raz trzeci! No coż...? Ożenić się każdy może!
Kilkanaście metrów dalej, kolejny okaz! Do strażników, chwiejnym krokiem podchodzi, powiedzmy, czterdziestolatek. -
Ja was szanuję - bełkocze do strażników, wyciągając do nich ręce. -
Stasiu, nie płacz - mówi jeden ze strażników.
- Stasio, jak wypije, to płacze - komentuje potem insp. Kuczyński.
- Dzisiaj najwidoczniej nie wypił za dużo, bo nie płakał - dodaje.
Dochodzimy do ul. Nowowiejskiego, przy parkingu strzeżonym.
- Panowie, chciałem zgłosić, że z tego kosza od trzech tygodni nikt nie wywozi śmieci - informuje nas „parkingowy”. -
Ale przecież w koszu nie ma śmieci! - zauważa insp. Kuczyński. -
Nie ma, bo ja je wysypuję do kontenerów - odpowiada nasz rozmówca.
- Tutaj przyjeżdża wielu turystów i jakby tak zobaczyli walające się śmieci, to co by o Olsztynie pomyśleli? Ja nie chcę się wstydzić, więc wysypuję śmieci do kontenera. Ludzie przecież nie wiedzą, że to jest kosz Małkowskiego! - kończy. Strażnicy zobowiązują się interweniować w tej sprawie.
Wchodzimy do pobliskiego zakładu gastronomicznego. Powód? Sprawdzenie umowy na wywóz śmieci. Na pytanie o tę umowę, pani za kontuarem zaczyna zdradzać nerwowość? W końcu pozwala sobie na „chwyt poniżej pasa”:
- Panowie, ale wy mi klientów płoszycie! O tempora! O mores! A nawału klientów jakoś nie widzę! Ostatecznie pani przypomina sobie, że w umowie dzierżawy lokalu nie ma ani słowa o wywozie śmieci, a ona sama takiej umowy nie zawierała. Sprawdzi jednak dokumenty i skontaktuje się ze strażnikami.
Moi partnerzy postanawiają sprawdzić zarośla na zapleczu ul. Skłodowskiej-Curie. Wchodzimy w podwórka ulicy Nowowiejskiego. Slamsy, jakich wiele w najnowocześniejszych nawet miastach! Idziemy w kierunku torów. Naraz z za krzaków wyłania się sylwetka leżącej w trawie kobiety. W wyciągniętej do góry ręce - telefon komórkowy. Cud, że nikt nie skorzystał z okazji i telefon nie zmienił właściciela! Budzimy panią Krystynę. Nie bardzo kontaktuje. Ma problemy z utrzymaniem pionu. -
Ja tu sprzątam - mówi z trudem, zakreślając ręką szerokie koło. Słowa te może potwierdzać wiadro, szmaty i szczotka, które też nie zmieniły właściciela podczas snu pani Krystyny. Strażnicy pouczają kobietę. -
Tylko nic nie mówcie mojej szefowej - prosi pani Krystyna i odchodzi. Przecież ona tu sprząta!
Wchodzimy w zarośla przy ogrodzeniu posesji przy ul. Skłodowskiej-Curie. Miejsce to jest na pewno częściej odwiedzane niż którykolwiek park w Olsztynie. Zero trawy, klepisko, osłonięte gęstymi zaroślami. Doskonałe miejsce dla „żulików” i oni o tym wiedzą! Tym razem w zaroślach nikogo nie było.
Wracamy do ul. Nowowiejskiego. Pani Krystyna nie była w stanie sprzątać! Ułożyła się w trawie kilkanaście metrów dalej od miejsca pierwszego z nią spotkania.
Zbliża się czas regulaminowej przerwy w służbie strażników. Wracamy do bazy przy ul. Piłsudskiego. Jeszcze interwencja wobec dwóch akwizytorów, którzy rozstawili swoje stoiska na chodniku przy „Dukacie”. Na nic zdały się ich filozoficzne wywody, co do zgodności z prawem ich działalności. Przecież zapłacili właścicielowi „Dukata” i to wcale niemałe pieniądze za zgodę na ustawienie stoiska, a ich podania o zgodę na handel na terenie miasta od kilku dni leżą w magistracie. Strażnicy są jednak nieustępliwi. Handlowcy muszą usunąć stoiska z chodnika i przenieść się we wnękę przy „Dukacie”, gdzie wykupili miejsce.
Rozstaję się z moimi partnerami w pobliżu ich bazy. Ja już idę do domu. Oni po kilkudziesięciominutowej przerwie wrócą w rejon. Będą wykonywać swoją pracę do godziny 18-tej.
Ja już jutro wsiądę na łódź motorową, aby przekazać Wam relację z patrolu wodnego Straży Miejskiej w Olsztynie.
Z D J Ę C I A