„Po wielkich klęskach wszystkie armie stają się niezwykle pojętne” - te klasyczne, gorzkie słowa Fryderyka Engelsa nie odnoszą się wyłącznie do sfery militarnej! Wczoraj minęło dwa tygodnie od wyborów parlamentarnych, w których polska lewica nie poniosła może całkowitej klęski, ale z pewnością uzyskała najgorszy wynik w ciągu 20 minionych lat - uzyskując zaledwie 8,24% głosów w wyborach do Sejmu (ponad 3% mniej aniżeli dotychczas najsłabszy rezultat z 2005 r., gdy konkurowała z nami SDPL Marka Borowskiego i blisko 5% mniej aniżeli lista LiD w poprzednich wyborach).
Zdobyliśmy tylko 27 mandatów w Sejmie, a po dezercji Sławomira Kopycińskiego, który - po fatalnym własnym wyniku i całej listy nr 3 w Świętokrzyskiem, gdzie stał na czele partii - zbiegł przed odpowiedzialnością polityczną do Ruchu Palikota, jest ich jeszcze o jeden mniej. Spośród 41 okręgów wyborczych nie mamy żadnego parlamentarzysty aż w 16, w tym w dwóch dużych województwach (Małopolskie i właśnie Świętokrzyskie), zaś w składzie nowego Klubu Poselskiego brakuje uznanych ekspertów w tak kluczowych sferach, jak służba zdrowia oraz finanse i gospodarka. Choć nie to stanowi największe wyzwanie, ale trzeba będzie m.in. od początku przemyśleć kwestię funkcjonowania naszych biur poselskich.
W najbliższą sobotę (29 X) zbiera się Rada Krajowa SLD i - w co wierzę - Zarząd Krajowy, którego posiedzenie, moim zdaniem, powinno odbyć się już wcześniej. Bez wątpienia należy przesądzić wyraźne przyspieszenie kampanii sprawozdawczo-wyborczej w całym Sojuszu, przed V Kongresem (poprzedni zebrał się w czerwcu 2008 r.). Także - powołać Komisje Programową i Statutową. Sprawy personalno-organizacyjne są na pewno istotne, ale - o czym wspominałem już we wcześniejszym mini-eseju na tym blogu pt. „SLD nie może być partią pustych butelek” - konieczne jest dokonanie głębokiej analizy istniejącego stanu rzeczy, a nade wszystko precyzyjna odpowiedź na najważniejsze pytanie: dlaczego polska lewica polityczna (a zwłaszcza Sojusz) nie spełnia oczekiwań nader licznej lewicy społecznej? Nie oznacza to bynajmniej pominięcia debaty o ewidentnych pomyłkach popełnionych w toku samej kampanii, o błędach przy tworzeniu list wyborczych, czy o przypadkach, gdy niektórzy koledzy zabierający głos w środkach masowego przekazu niezbyt dobrze znali nasz własny, ciekawy program „Jutro bez obaw” itd.
Wciąż realną szansę SLD na polskiej scenie politycznej dostrzegam w przypadku spełnienia dwóch warunków: ODNOWIENIA KIEROWNICTWA PARTII oraz JEDNOZNACZNEGO JEJ DĄZENIA do ZMIANY AKTUALNEGO, POLSKIEGO MODELU KAPITALIZMU.
Leszek Miller, przewodniczący Klubu Poselskiego Sojuszu, zaapelował dopiero co o jak najszybszy wybór szefa, opowiadając się zarazem za prawyborami. Ta metoda jest naturalnie do zastosowania, a hołdują jej od dawna niektóre partie, szczególnie socjaldemokratyczne (np. we Francji i Izraelu). Pojawiły się wszakże u nas ostatnio opinie świadczące raczej o niezrozumieniu tego typu mechanizmu - w kontekście pomieszania z jednej strony sposobu wyłaniania przez francuskich socjalistów swego lidera (nazywają go nadal I Sekretarzem), a z drugiej - kandydata na prezydenta państwa. Otóż tylko w tym ostatnim przypadku w procedurze mogą uczestniczyć członkowie i sympatycy (i tak właśnie został wyłoniony 9 października Francois Hollande), ale w wyborze I Sekretarza - już wyłącznie członkowie FPS (właśnie tak wybrano Martine Aubry).
W naszej aktualnej sytuacji można by zastosować np. następujące rozwiązanie. Wszyscy członkowie SLD otrzymują alfabetyczną listę 44 nazwisk osób mogących być naturalnymi kandydatami (20 dotychczasowych członków Zarządu Krajowego - L. Miller na mocy statutu stał się jego dodatkowym członkiem, nowo wybranych posłów oraz eurodeputowanych SLD; ponieważ owe zbiory częściowo się pokrywają daje to właśnie taką liczbę). Następnie każdy z członków - mogąc naturalnie dopisywać również nowe nazwiska poza wspomnianymi 44 - zaznacza jedną lub kilka kandydatur. Określona wcześniej pula najbardziej popieranych kandydatów przedkładana jest w finale delegatom Kongresu.
A co do spraw merytorycznych, to wyraźnego pogłębienia wymagają zapisy uchwały SLD z IV Kongresu, gdzie zapisaliśmy, iż naszym celem jest: „zbudowanie solidarnego społeczeństwa obywatelskiego, silnego i sprawnego państwa oraz rozwój efektywnej gospodarki, zdolnej do zaspokojenia rosnących potrzeb społecznych”. Już we wstępie do programu wyborczego zaakcentowaliśmy przecież, iż:
- nie wierzymy w bezwzględny prymat instytucji finansowych nad sytuacją ekonomiczną obywateli (i to one powinny ponieść główne koszty wychodzenia z kryzysu)
- przeciwstawiamy się procesom neoliberalnej globalizacji i bronimy europejskiego modelu socjalnego (najpełniej ukształtowanego w Skandynawii) - pamiętając, że im mniejsza rozpiętość dochodowa między najbogatszymi i najbiedniejszymi, tym mniejsza skala problemów społecznych
- należy szukać właściwej równowagi między rolą rynku i rolą państwa - jako niezbędnego regulatora szeregu procesów społeczno-gospodarczych, a nie tylko „nocnego stróża”. Bowiem, co powtarzam konsekwentnie od lat, rynku nic nie zastąpi, ale to rynki mają służyć ludziom, a nie ludzie rynkom. I - co oczywiste - nie da się urynkowić takich dziedzin, jak: służba zdrowia, edukacja, nauka, kultura, czy ochrona środowiska.
Polska mutacja kapitalizmu, przypominająca coraz bardziej latynoamerykańską, wymaga głębokich zmian, gdyż w przeciwnym razie dysproporcje społeczne będą dalej narastać.
W piśmie chińskim (przyjętym też przez Japończyków) pojęcie „KRYZYS” zapisywane jest dwoma znakami. Pierwszy oznacza „NIEBEZPIECZEŃSTWO”, zaś drugi symbolizuje „SZANSĘ”. W odniesieniu do kryzysu SLD chodzi oczywiście o to, aby ten drugi wziął górę! I spełnienie analizowanych warunków - odnowienie kierownictwa partii w sposób najbardziej demokratyczny oraz jasne dążenie do zmiany polskiego, dotychczasowego modelu kapitalizmu, mogą to właśnie zapewnić.