Jaroty - brudno, ciasno, brzydko. To najczęściej tu spotykany obrazek. Wczoraj wieczorem (12 października, około godz. 21) przy ulicy Mroza wylała żółta rzeka i zohydziła krajobraz jeszcze bardziej. Pewną niespodzianką natomiast było w tym wszystkim... olsztyńskie PGM.
Dotąd nie wierzyłam, że całodobowe pogotowie PGM działa. Kiedy zatelefonowałam, że ulica Mroza tonie w żółtej mazi, pan dyżurny zadał kilka pytań i powiedział:
- Mamy bardzo dużo zgłoszeń, ale postaramy się zjawić jak najszybciej. I ekipa pogotowia PGM zjawiła się po 12 minutach! Niczego nie naprawili, ale byli i powiedzieli, że zadzwonią w tej sprawie, gdzie trzeba.
Dziś rano żółta rzeka nadal była. Woda tu zbiera się w nadmiarze po każdym deszczu (nawet nie musi być ulewa), ale teraz, gdy przestrzeń przy ulicy zastawiana jest na pych kolejnymi klockami mieszkaniowymi, błoto jest wszędzie. Na samochodach, na parapetach, na chodnikach, na butach. Studzienki nie widać. Ktoś z budowy stara się zamiatać, ale za wiele nie zrobi, bo ulica zastawiona jest samochodami, dla których gospodarze nie przewidzieli miejsc. Teraz toniemy w brudzie i zadławimy się jeszcze w korku na uliczkach, gdy w budowanych domach pojawią się nowi mieszkańcy.
Jaroty - czy przez gospodarzy i estetów przestrzeni to raczej zapomniana część miasta? Dlaczego? Mieszkają tu głównie ludzie młodzi. Nikt tu im życia nie umila, choć rada osiedla stara się udowodnić, że nie musi to być zapyziały kulturalnie sektor miasta, dla potrzeb promocji zwany pięknie ogrodem. Do powtórzenia zostaje najpopularniejszy w kampanii wyborczej okrzyk: jak żyć?!
Z D J Ę C I A