Olsztyn24 - Gazeta On-Line
Portal Informacyjny Olsztyna i Powiatu Olsztyńskiego

Olsztyn24
08:14 18 grudnia 2024 Imieniny: Bogusława, Gracjana
YouTube
Facebook

szukaj

Newsroom24 Religia, wiara, kult
Ks. Marek Rybiński sdb | 2007-12-26 15:51 | Rozmiar tekstu: A A A

Pozdrowienia z Manouby (6)

Olsztyn24
Tunezja | Więcej zdjęć »

Wrażenie, że dziedzictwo kulturalne Muzułmanów - Tunezyjczyków to w wielu wypadkach piękne obiekty związane z chrześcijanami pogłębiło się u mnie po drugiej wizycie w Kartaginie. Oto dostaliśmy zaproszenia na koncert muzyki Chopina oraz kilku jeszcze innych kompozytorów. Koncert odbywał się we wspaniałej pochrześcijańskiej bazylice, miejscu, które dotykał swoją obecnością choćby św. Augustyn czy św. Cyryl. Michał Pietrzak, bo tak nazywał się pianista, grał świetnie, choć ja ciągle uczę się słuchać muzyki poważnej. Wspaniałą polszczyzną powiedział mi „dobry wieczór”, gdy przedstawiłem się mu w przerwie koncertu. I to wszystko w jednym z najpiękniejszych obiektów Tunezji - byłej katedrze chrześcijańskiej.

Pozwólcie, że przeniosę Was na momencik do swojego pokoju, który zresztą bardzo lubię. Niech nikt nie myśli, że długo w nim przebywam. Piszę o nim, bo ma swój klimat i... okno, które chwyta tyle różnych dźwięków i potrafi przekazywać tyle różnych doznań. Nie ma chyba takiego drugiego okna na świecie... Czasami, będąc tutaj, w swoim pokoju, tracę kontakt z rzeczywistością. Tracę poczucie, gdzie właściwie jestem? Niektóre dźwięki, miejsca, osoby, tak przypominają mi miejsca, które doskonale znam z Polski, że się w swoich myślach zapominam.

Zresztą, takie zapominanie zdarza mi się również przy innych okazjach. W przypływie wzniosłych uczuć czy przebywania w towarzystwie, które sprawia mi wiele radości, zaczynam mówić po polsku, wyrażając spontaniczne swoje uczucia. Dziwię się wtedy, dlaczego nikt mnie nie rozumie. Chociażby, jak miało to miejsce w przydrożnym barze, który ostatnio odwiedziliśmy żegnając cudny Korbus. Gdy pan obsługujący nasze miejsce podszedł i zapytał o zamówienie, pospiesznie wyjaśniłem mu co chcę, ale po polsku. Nie wiedzieć dlaczego, popatrzył na mnie dziwnie...

A, właśnie... Odnośnie miejsca, w którym jadłem. Trzeba narysować przestrzeń, w której się znalazłem. Bardzo ruchliwa ulica w stronę Tunisu, czteropasmówka. Kurzu, co nie miara. Zjeżdżamy do baru. Miło rozbrzmiewa tunezyjska melodia. Nie wiem, czy to ubita krowa, czy owieczka wisi przed moimi oczami. Mięso, które widzę na haku musi tutaj zwisać dość długo. Obok niego na hakach wiszą kiełbaski, podobne do naszych kabanosów lub malutkich parówek. Choć już się ściemnia, nie można nie zauważyć kłębiącego się kurzu. Mięso wisi niewzruszenie 5 metrów od drogi. Po złożeniu zamówienia, kelner idzie i odkraja z tego mięsa kawałek dla nas. Potem idzie do stojącego tuż przy drodze grilla i piecze. Taka samo z malutkimi (jak się później okazało - pysznymi) kiełbaskami. Następnego dnia tylko Richard, Anglik, przyjaciel Negiego, ponoć miał rewolucje. Ja czułem się świetnie. Danie podane z pysznym okrągłym chlebkiem, również pieczonym na naszych oczach metr od ulicy, smakowało naprawdę wyśmienicie! I do tego cola z arabskimi literami, zimna! Niebo w ustach!
R E K L A M A
Wracając jednak do tych moich zapomnień związanych z różnymi dźwiękami czy zdarzeniami, które dotykają mnie w ciągu dnia przez moje okno w pokoju... Właśnie teraz, gdzieś w oddali usłyszałem ryk motoru. Takiego, który najpierw rozgrzany do czerwoności stoi w miejscu, a potem jak koń spłoszony rusza cwałem przed siebie, wyłaniając się z ciemności i przez tę ciemność zostaje połknięty, robiąc przy tym dużo hałasu. Ten ryk przypomina mi lata spędzone w Łodzi. Tam również tacy kaskaderzy grali swoją melodię na ulicy Piłsudskiego przylegającej do naszej seminaryjnej ulicy. Cisza zawieszona na ciepłej nocy i nagle ryk motoru... Jakbym wracał do chwil mojej formacji, chwil beztroski i wielu jeszcze innych uczuć, które nigdy nie wrócą... Jakbym wracał do modlitwy, tej seminaryjnej, pełnej gorliwości, do której ciągle tutaj muszę się nawracać. I to ten ryk motoru odsyła mnie do takich wspomnień. Dziwne... Taki to jest mój pokój ze swymi dźwiękami.

O dźwiękach za oknem jeszcze chcę pisać. Siedzę, czytając Modlitwę za Owena (polecam tę książkę - to śmieję się, to płaczę). Z oddali, oprócz ryku motoru, słyszę dźwięki muzyki. Wydaje się, że to śpiew weselny. Taki przerywany, trudno znaleźć słowa, które by to właściwie oddały. Mogę tylko szukać porównań. Może z filmem oglądanym w dzieciństwie? Niegdyś chodziłem z mamą do kina. Były to pierwsze filmy oglądane w tym magicznym dla mnie do dzisiaj miejscu. Bohaterem ich był Winetou. Gdy jego kuple walczyli, atakowali wroga, wydawali z siebie charakterystyczny dźwięk. Podobne drganie dźwięku w głosie, trochę piskliwe, o wysokich tonach, słyszałem potem wszędzie, gdzie kobiety arabskie opłakiwały stratę kogoś bliskiego. Ten sam głos towarzyszy mi dzisiaj w nocy. I ten sam śliczny głosik wydawały dzisiaj uczennice w mojej szkole. Dlaczego? Otóż żartują sobie tutaj ze mnie bardzo często. A to, że źle wypowiem jakieś zdanie po tunezyjsku, a to, że zrobię coś nie tak. Generalnie dzieciaki przychodzą do mnie, żeby się moim kosztem (co mi się bardzo podoba) rozerwać. I tak dziewczyny z najstarszych klas zrobiły sobie zabawę. Nie to, żebym sądził, że jako jedyny z nielicznych facetów stanowiących kadrę nauczycielską jakoś przypadłem im do gustu. Wcale nie. Uczyniły sobie zabawę, która wyglądała w sposób następujący: wyciągają białe chusty i jak rzutem do celu próbują umieścić tę chustę na mojej ogolonej (nie łysej!) głowie, łapiąc mnie za rękę i wydając właśnie ten znany z mojego dzieciństwa, czy dramatycznych relacji głos - głos towarzyszący arabskim uroczystościom ślubnym. Czyniąc tak bawiły się świetnie a ja wraz z nimi. Ale gdy zaczęły wydawać z siebie te dziwne dla mnie odgłosy, o których mowa wyżej, nie mogłem wytrzymać ze śmiechu. Ten śmiech udzielił mi się tak bardzo, że wbił mnie w siatkę boiska, na którym asystowałem. Dziewczyny rozbawione moim śmiechem wtórowały mi równo. Potem tłumaczyły mi, że to ceremonia zaślubin, takie zakładanie chusty na głowę. I, że one mnie zaślubiały! Dobrze, że mój przełożony tego nie czyta!

No właśnie, dochodzimy do długo oczekiwanej konkluzji. Głos, który teraz słyszę przez okno, przypomina mi zdarzenie, które miało miejsce w szkole dzisiaj po południu. I taki głos przeszywa tę cichą noc.

Jest jedenasta w nocy. Choć jestem w centrum Manouby, nasza ulica jest bardzo cicha. Poczytam jeszcze z godzinę. Nie wiem dlaczego, ale o 24., tam gdzie stacjonuje wojsko tradycyjnie rozbrzmiewać będzie dzwonek, podobny do takiego dzwona informującego o przerwie w szkole. Tylko ten dzwoni o północy! Można sobie wyobrazić, co czuje człowiek, który słodko sobie śpi, a tu jak nie... Po czym znowu nastaje cisza, która trwa aż do szóstej rano. Wtedy zaczynają działać domy modlitwy czyli meczety ze swoimi muadinami, dając znać całej okolicy: jeśliś otworzył oko wierzący człowieku, to trudno byś pierwszej swojej myśli nie skierował do swojego Stwórcy. A jeśliś człowieku wierzący jeszcze oka nie otworzył, to my ci pomożemy - zdaje się śpiewać muchadin - bo trudno żebyś spał tak długo, kiedy Pan Bóg budzi do życia nowy piękny dzień.

To nie jedyne zawieszenia w czasie, które funduje mi dźwięk za oknem. Innym sponsorem moich wspomnień są obrazy, czasami bardzo banalne. Wczoraj szedłem ulicą, było ciemno. Uwielbiam ulice odsłaniane przez zawieszone wysoko latarnie. Ich światło, skromne i niepozorne, potrafi zakryć wszystkie mankamenty danego miejsca, a odsłonić bajeczny krajobraz, ten sam, który uwielbiałem wchłaniać czy to w Łodzi na ulicy Piotrkowskiej, czy to w Olsztynie na starym mieście, czy w Warszawie, czy w moim kochanym Szczecinku, na mojej kochanej ulicy Deredowskiego, gdzie stoi mój kochany rodzinny dom. Kochana ulica, którą tutaj w Tunezji widziałem przez przeglądarkę google, ale przecież to nie to samo. Prawda?. Tak przez moment idąc ulicą - odleciałem. I tylko zakręt dzielił mnie, by ujrzeć znowu prostokątną bryłę a w nim okno i krzątającą się świetle pokoju mamę (naprawdę to nie bajka - mama nigdy nie zasłania okna i z daleka widać ją było gdy prasowała lub sprzątała gościnny pokój). Aż dziwne, że człowiek już chyba dorosły, jak ja, może tak nostalgicznie i może trochę infantylnie odlecieć, dzięki kolorom, w które bawi się noc.

Teraz piszę po kilku dobrych dniach. Ostatnio śmiałem się znowu dużo. Dlaczego? Otóż siedząc na kawie z personelem szkoły (jest taka kawa dla wszystkich pracujących w sekretariatach szkoły o godzinie 10.30), nagle, dzięki Tunezyjczykom, doszedłem do niezwykłego odkrycia. W bezpośrednim tłumaczeniu nazwa ulicy, na której mieszkam brzmi „syn rzeźnika”. To nazwisko jakiegoś filozofa i historyka, na cześć którego nazwano naszą ulicę. Nazwa jednak pozostanie nazwą - mieszkam na ulicy rzeźnika. Gdy Tunezyjczycy zaczęli kontynuować swoje rozważania, którymi specjalnie chcieli mnie wprowadzić w ogólny stan zakrztuszenia się śmiechem, dowiedziałem się, że nasz Biskupa właśnie nazywa się Rzeźnik. Zatem żyję sobie na ulicy rzeźnika, moim szefem jest rzeźnik... Proszę tylko bardzo nie dopowiadać sobie w myślach nic, co by ubliżało moim współbraciom, mnie i naszej szkole przede wszystkim. (cdn)

Z D J Ę C I A
REKLAMA W OLSZTYN24ico
Pogodynka
Telemagazyn
R E K L A M A
banner
Podobne artykuły
Najnowsze artykuły
Polecane wideo
Najczęściej czytane
Najnowsze galerie
Copyright by Agencja Reklamowo Informacyjna Olsztyn 24. Wszelkie prawa zastrzeżone.