Sekretarz Generalny ONZ Dag Hammarskjold, który zginął w 1961 r. - w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach - w katastrofie lotniczej, w drodze do Konga, zwykł mawiać: „Nie należy szukać śmierci, ona przyjdzie sama”. Te słowa przyszły mi na myśl od razu, gdy dotarła do mnie wiadomość o samobójczej śmierci twórcy i lidera Samoobrony, jednej z najbardziej „kolorowych” postaci na polskiej scenie politycznej ostatnich dwóch dekad. Dziś - po upływie kilku dni od tego tragicznego wydarzenia - można pokusić się o garść refleksji na Jego temat, nie wchodząc przy tym w żadne snute już teorie spiskowe, ani nie odnosząc się do polskiej sytuacji przedwyborczej.
Andrzej Lepper był niewątpliwie samorodnym, wielkim talentem politycznym. Absolwent Technikum Rolniczego (nie przystąpił do matury) - prowadząc własne gospodarstwo - stanął na czele tych, którzy wpadli w pułapkę kredytową. Kierował protestami, blokował drogi i łamał prawo, uciekając się nawet do samosądów. Dobry mówca, z elementami trybuna ludowego, uosabiał w sporym stopniu interesy ludzi, którzy stracili na transformacji ustrojowej przełomu lat 80. i 90. Urodzony w Stowięcinie, sołeckiej wsi niedaleko Słupska, trafnie wyczuwał m.in. położenie środowisk popegeerowskich. To szczególnie ich członkowie, nie potrafiący pojąć nierzadko bezmyślnego rozwiązania nawet efektywnie funkcjonujących PGR-ów, udzielali Mu szczególnego poparcia. To właśnie w tym kontekście użyłem w tytule niniejszego wpisu odniesienia do dobrze mi znanej Ziemi Kętrzyńskiej (z jej czarnoziemami) na Warmii i Mazurach, ale mogła być to przecież nazwa Gołdap, Giżycko, Bartoszyce, Pasłęk, czy jakaś inna - choćby z Zachodniopomorskiego. To dlatego najbardziej znane hasło Leppera brzmiało „Balcerowicz musi odejść” - jako osoba odpowiadająca za rozwiązanie PGR-ów i nie uwzględniająca aspektów społecznych w skądinąd niezbędnym procesie reform gospodarczych. Inna sprawa, że Balcerowicz de facto jedynie wcielił w życie dyrektywę Wałęsy, iż „PGR-y to symbol komuny”.
Późniejszego wicemarszałka Sejmu, wicepremiera (paradoksem stało się, iż Jego główny niegdyś oponent pełnił właśnie identyczną funkcję, wprawdzie z zupełnie innym zakresem odpowiedzialności) i ministra rolnictwa poznałem bliżej przed 10 laty w Sejmie, a zwłaszcza - nieco później - jako obserwatora w Parlamencie Europejskim oraz członka delegacji Polski do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w Strasburgu, której przewodniczyłem. Był bezpośredni i raczej skromny. Starał się pilnie uczyć świata, który był Mu raczej obcy. Kojarzył mi się zawsze z Jose Bove - francuskim działaczem związkowym, alterglobalistą i też rolnikiem. Bove niszczył m.in. restauracje i protestował przeciwko uprawom GMO,a teraz zasiada - z listy Zielonych - jako wiceszef Komisji Rolnictwa w Parlamencie Europejskim. Ponadto kandydował na prezydenta Francji i otrzymał w 2007 r. 1,3%. Niemal identyczny wynik uzyskał Lepper w prezydenckich wyborach w ub.r., w których uczestniczył po raz czwarty. Kontrastowało to z przekroczeniem pułapu 15% w I turze w 2005 r. i to w istocie Jego głosy przesądziły o ostatecznym zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego.
Przywódca Samoobrony na gruncie polskim okazał się klasycznym populistą i tu nie cechował się nieśmiałością. Przeciwnie - używał języka brutalnego, nieparlamentarnego, a stosował nawet niekiedy zasadę domniemania winy zamiast domniemania niewinności. Od blokady dróg przeszedł do blokady mównicy sejmowej. W egzotycznej koalicji z PiS i LPR nie potrafił się odnaleźć. Co więcej - symbol walki z establishmentem sam wtopił się w ów establishment. Dysponując cząstką władzy nie potrafił jej użyć w interesie wykluczonych - ludzi z byłych PGR-ów i należących do grup spauperyzowanych. I w istocie to chyba ma większe znaczenie niż przypominanie tzw. seksafery, czy rozważanie okoliczności tzw. afery gruntowej (bądź prowokacji do niej się odnoszącej), związanej z próbą odrolnienia gruntów w gminie Mrągowo.
Prawdziwym, pośmiertnym zwycięstwem Andrzeja Leppera byłoby zrealizowanie programu rzetelnej pomocy ludziom wykluczonym, mieszkającym na wsi. Szczególnie byłym pracownikom Państwowych Gospodarstw Rolnych. Np. w postaci wcielenia w życie postulatu SLD sprzed lat - przekazania 2 ha gruntów każdej z takich osób do uprawy. Obecnie tysiące hektarów tych ziem należą do Duńczyków, Francuzów, a nawet Irlandczyków. Mój ulubiony, średniowieczny filozof francuski Michel de Montaigne pisał gorzko: „Śmierć zwalnia nas od wszelkich zobowiązań”. To prawda - w odniesieniu do nieżyjącego lidera Samoobrony. Ale ta sprawa pozostaje aktualnym wyzwaniem dla wciąż aktywnych polityków.