Od dłuższego czasu karierę robi w skali międzynarodowej skrót „PIGS”. Nie oznacza on bynajmniej niezbyt urodziwej, lecz w sumie dość sympatycznej - i według zoologów raczej inteligentnej - części trzody chlewnej, lecz grupę państw Unii Europejskiej dotkniętej w głównym stopniu kryzysem finansowo-gospodarczym. „P” to naturalnie Portugalia, w której ostatnio - rządzący dość racjonalnie socjaliści - przegrali wyraźnie z udającą socjaldemokratów prawicą. „I” to Irlandia, w którą przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi Donald Tusk (niezbyt dobrze znający historię tego kraju) chciał przekształcić Polskę. Na szczęście tak się nie stało, zaś powyższe hasło było równie realistyczne, jak plan Lecha Wałęsy uczynienia z Polski „drugiej Japonii”. W czarnym scenariuszu „I” może w przyszłości oznaczać wszakże także Włochy (Italię), której waga dla gospodarki Unii jest oczywiście bez porównania większa. „G” to właśnie Grecja - targana od dłuższego czasu ogromnymi manifestacjami oraz protestami społecznymi, skierowanymi przeciwko drastycznemu programowi oszczędności rządu, usiłującego zapobiec bankructwu 11-milionowego państwa. I wreszcie „S” to naturalnie Hiszpania z najwyższym na naszym kontynencie bezrobociem - na poziomie województwa warmińsko-mazurskiego (22%, przy średniej w całej Polsce ponad 13%).
Przed kilku dniami wróciłem z Grecji, gdzie na Korfu współprzewodniczyłem konferencji Rady Europy poświęconej wyzwaniom migracyjnym. To, poza kwestiami ekonomicznymi, drugie największe zmartwienie Hellady - mającej aż 15 tys. km granicy morskiej, niemożliwej w praktyce do upilnowania w sytuacji masowego napływu uchodźców i migrantów, zarówno z Bliskiego i Środkowego Wschodu, Afryki Płn. oraz Albanii. Nawet na tej pozornie idyllicznej wyspie, żyjącej „od zawsze” z turystyki - w warunkach rosnącego bezrobocia absolwentów szkół i uczelni oraz spadku liczby turystów (bo niepokoje ich naturalnie zniechęcają) widać rosnące niezadowolenie. Nie jest to wprawdzie poziom reakcji ulicy ateńskiej, gdzie regularnie pod parlament przychodzi nawet 100 tys. osób (przypomnę - w kraju o niemal 4-krotnie mniejszej od polskiej populacji!), co dowodzi poza różnicą w ekspresji pomiędzy naszymi społeczeństwami (największa w ostatnich latach demonstracja nad Wisłą - nauczycieli - pod Sejmem zgromadziła raptem zaledwie ok. 15 tys. osób), lecz i skali determinacji Greków. Gdy rozmawiałem z protestującymi w Kerkyrze (stolicy Korfu), to uderzało mnie skandowanie słów „Kleftes, kleftes” - czyli „złodzieje, złodzieje”. A więc nie tyle są to protesty przeciw aktualnemu rządowi socjalistycznego PASOK (na jego czele stoi wielce doświadczony, znany mi dobrze od wielu lat Jeorjos Papandreu, aktualny przewodniczący Międzynarodówki Socjalistycznej, którego ojciec Andreas był także premierem, zaś cała rodzina ma korzenie polsko-litewskie, od nazwiska Mineyko), lecz przeciwko całej klasie politycznej. Również przeciwko sprawującej niedawno władzę, konserwatywnej Nowej Demokracji, komunistom itd.
Grecy znajdują się w istocie w dramatycznej sytuacji. Otrzymali dotąd pomoc finansową z Unii Europejskiej na poziomie 330 mld euro. Potrzebują jeszcze ok. 100 mld euro. Plan - w dużej mierze uzasadnionych cięć finansowych (odebrano m.in. powszechnie obowiązujące „14-ki” i część „13-ek”) - oraz dotychczasowa restrukturyzacja długu publicznego nie wystarczają. Także plany prywatyzacyjne, według nadmiernie optymistycznie szacowanych wpływów miałyby one przynieść aż ok. 50 mld euro, nie rozwiązują problemu. Projekty sprzedaży niektórych wysp (Grecja ma ich aż ok. 8 tys.) są z różnych powodów nierealne. Co więc czynić w obliczu strajku generalnego? Rating Grecji sięgnął już niemal bruku i jest najniższy na świecie. Bankructwo tego państwa miałoby przy tym trudno wyobrażalne reperkusje dla strefy euro oraz całej Unii. Plan ratunkowy dla Hellady wydaje się przeto niezbędny, również ze strony prywatnych inwestorów europejskich.
Papandreu przeprowadzi nieuchronnie rekonstrukcję rządu, zwalniając m.in. niepopularnego ministra finansów. Szanse na rząd ocalenia narodowego są jednak ograniczone. Zobaczymy, czy nowy rząd uzyska votum zaufania. Przyspieszone wybory stają się jednak coraz bardziej prawdopodobne, choć nie usuną one przecież przyczyn ogromnego kryzysu. Potwierdza się raz jeszcze stare greckie przysłowie: „Choroba (w tym przypadku finansowa -T.I.) przychodzi z pełnym workiem. Odchodzi zaś po ździebełku”.