Dwa razy, gdy wyruszałem rowerem na miasto, łapał mnie deszcz, ale uszedłem cało. Podczas drugiej wyprawy o mały włos nie dojechałbym cały do domu - kierownica mi odpadła.
Wiem, że przy jeździe bez trzymanki kierownica może być zbędnym balastem. Ale nie w Tunisie położonym w pagórkowatym terenie, gdzie ulice to wznoszą się, to opadają. Dodam, że dźwignie hamulców były tylko przy kierownicy. Pędząc rowerem, jedną ręką trzymałem spojenie kierownicy z pozostałą częścią roweru, a drugą dźwignię hamulca i jakoś dojechałem do domu, mijając po drodze policyjne patrole.
Patrzę na zdjęcia, które zrobiłem. Widać na nich choćby la Goulet i dwie wieże obok siebie. Jedna należy do naszego kościoła, druga do świątyni muzułmańskiej. W La Goulet jest również port promów wycieczkowych i stąd wiedzie droga do Kartaginy. Oczywiście się tam zabrałem. Jest tam coś na kształt kościoła, widziałem jakieś ruiny i być może tam, gdzie na zdjęciach są pasące się owce, znajduje się miejsce śmierci naszych męczenników. Widoki krajobrazowe cudowne. Szczególnie dolina wiodąca do morza. Ponoć to dzielnica tunezyjskich bonzów.
Natomiast do nadmorskiego Hammametu pojechałem samochodem. To jedno z miejsc, które jest odwiedzane przez turystów z Polski i pierwszy język, jaki usłyszałem, to był właśnie polski. W morzu się nie kąpałem, bo było za zimno i zbierało się na deszcz. Oczywiście, był koniec ramadanu, zatem ulice były pełne Tunezyjczyków i rzecz jasna - turystów.
Następnie udałem się w góry. Widoki były przepiękne. Tylko potem dowiedziałem się, że droga, którą szedłem (a wszedłem na nią w połowie jej położenia) była pilnie strzeżona i dostępna tylko za okazaniem odpowiednich papierów. A ja jakoś ominąłem posterunki wojskowe. Cóż, widziałem jakieś znaki, ale czy ja wszystko muszę rozumieć? Było tam coś napisane po arabsku...
Gdy następnego dnia dumnie chwaliłem się swoimi osiągnięciami, wyjaśniono mi, że rok temu ostrzelano turystów, którzy przypadkiem szli tą drogą. Raz nawet zbombardowano samochód, który tam wjechał, wykorzystując fakt, że żołnierze przysnęli.
Okazało się, że wierzchołek tej góry jest pilnie strzeżony i znajdują się na nim anteny i przekaźniki (widziałem je) bardzo ważne dla całej Tunezji. Ale, czy ja wszystko muszę wiedzieć? Widziałem, że zrobiła się jakaś mobilizacja gdy dochodziłem do tego miejsca, że wojskowi z bronią przez lornetki spoglądali na mnie, czekając aż dojdę do bramy. Ale nie doszedłem. Gdy zobaczyłem wojskowych, zawróciłem i zszedłem najbardziej stromą ścieżką w dół. Ponoć miałem szczęście...
Byłem również w muzeum w Bardo. Dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionej z nami przewodniczki, która wyszła za mąż za Tunezyjczyka i obecnie już 16 lat żyje tutaj. Dwa razy dała znać, że polska wycieczka przyjeżdża zwiedzać muzeum. Szybka wyprawa samochodem (Bardo i muzeum jest od nas oddalone o dwie minuty drogi) i już zwiedzałem muzeum z Polakami i profesjonalną przewodniczką.
Ta sama przewodniczka zabrała mnie i Krzyśka na wystawę poświęconą Józefowi Conradowi, czyli Józefowi Korzeniowskiemu, panu od Lorda Jima. I tak oto, w ekskluzywnej obstawie dwóch ambasadorów - brytyjskiego i rosyjskiego oraz polskiego attache, przeżyłem w Tunezji obchody roku konradowskiego. Z synem attache nawet mam zdjęcie. Opowiadał mi o zasadach gry w rugby, bo okazało się, że jest również graczem, a mój dyrektor, Anglik, kibicuje swojej drużynie, która gra chyba z RPA finał w Paryżu.
Przyznam się z wyrzutem, że zaśmiałem się trochę z siebie: jesteś Marku na misjach, ale zdjęcia z tego spotkania w ogóle o tym nie będą świadczyć.
Rzeczywiście miejsce, w którym jestem, nie jest miejscem misyjnym w takim znaczeniu, do jakiego się przyzwyczailiśmy, jak ja się przyzwyczaiłem pracując w SOM-mie. Misje kojarzą się nam z ubogimi ludźmi, najczęściej Afrykańczykami. Zwłaszcza z bardzo fotogenicznymi afrykańskimi dziećmi. A Tunezja nie jest aż tak biednym krajem. Przynajmniej tak mi się zdaje. Jest jedynie krajem, który jest po prostu zaniedbany. Taki chyba mają styl bycia. Nie tylko oni, ale wiele ościennych krajów muzułmańskich. Polska 15 lat temu - myślę, że to dobre porównanie.
Nie znaczy to jednak, że szkoła nasza nie ma swoich problemów. Szkoła nie jest dotowana przez państwo. Utrzymujemy ją ze składek rodziców. Dzięki oszczędnościom, jakie czynimy, jesteśmy w stanie zrobić część najważniejszych prac. Ale zakup komputerów dla szkoły przerasta nasze możliwości. A przydałyby się tutaj. Warto byłoby wymienić stare ławki, pomalować i wymienić okna, może z czasem odrestaurować wnętrza. Choć trochę - wymaga tego zwykłe bezpieczeństwo.
Z D J Ę C I A