Jest sobota, jest impreza...
Trzeba młodym zabrać telewizory, a dorosłych wysłać w kosmos. To jedno ze stwierdzeń, jakie padło podczas debaty o młodzieży Warmii i Mazur, zorganizowanej w Olsztynie przez ROPS. Debata odbyła się w miniony piątek, 20 maja, ale ja o niej ciągle mówię.
Spotkanie rozpoczęło się filmem „Czekając na sobotę”, którego początkiem jest wypowiedź o nudzie ogłuszającej chęć do robienia czegokolwiek innego niż czekanie na sobotnią imprezę. Nic nie wynika z poniedziałku, wtorku..., liczy się tylko sobota.
Debatę prowadził Bartłomiej Głuszak i to on usiłował wydobyć od zaproszonej do udziału w rozmowach młodzieży odpowiedź na pytanie: czy łatwo być młodym? Spośród odpowiedzi, jakie padały, można było zauważyć, jak niewiele różni młodzież wiejską od tej miejskiej. Z tym, że ta miejska nie musi czekać na sobotę, bo imprezę może mieć każdego dnia - takie możliwości daje miasto. Z odpowiedzi na to, co daje imprezowanie i z jakiej potrzeby wynika, było już trudniej zebrać materiał na analizę. O tym, że jest to jak narkotyk - padało w odpowiedzi najczęściej.
Pytanie kierowane do dorosłej części debatowiczów spowodowały bardzo interesujące odpowiedzi uczestników. Chyba najsilniej zapamiętałam wypowiedzi socjologa Ryszarda Michalskiego, prezesa Stowarzyszenia „Tratwa” oraz Krzysztofa Panfila, kierownika Ośrodka Psychoedukacji w Iławie i prezesa stowarzyszenia „Przystań”. Poniżej w sposób luźny omawiam wypowiedzi obu mówców.
To co się dzieje w Polsce w związku z inwazją pieniędzy UE to lawinowy wzrost kapitału ludzkiego - w kariery, w indywidualne formy istnienia, ale nie ma zdolności do wspólnego działania. Ta zdolność skarlała. Jeśli nie będzie rozwiniętych potrzeb, to nawet gdy stanie obok domu 10 zakładów pracy, młodzi i tak będą czekać na sobotę. Nuda nie wynika z powodu braku bodźców, lecz z braku uwagi na otoczenie.
Film „Czekając na sobotę” to krytyka medialnych programów typu tvn-owskiego - show, taniec, sensacja. Ludzie nie mają narzędzi, by oceniać rzeczy ważne. Zajmują się powierzchownością. Kapitał społeczny jest marny. Ludziom ładuje się w umysły, że mają się wspinać. A to co ważne, dzieje się na innej płaszczyźnie i szerzej. Kapitał społeczny - nie ludzki - daje gwarancje zmiany, która zniknęła. Jest za to kultura masowa, której media sprzyjają.
Proponuję nie robić żadnych programów dla młodzieży (to wyraźny akcent Ryszarda Michalskiego). Proponuję robić miejsca. Trzeba robić coś sensownie razem. Potrzebne jest zatem inwestowanie w kapitał społeczny o strukturze horyzontalnej.
Dorośli, którzy ze wstrętem (odziedziczony odruch po PRL) odnoszą się do wszelkich organizacji, nie nauczyli młodych dobrego organizowania się. Czy młodzi nauczą się sami organizacji, by wykrzesać odpowiedzialność w działaniu w przestrzeni publicznej?
Najpierw może trzeba zabrać młodych telewizory i wysłać dorosłych w kosmos, za wyjątkiem pokolenia harcerzy, bo ci akurat się sprawdzili (to też śmiała uwaga Ryszarda Michalskiego).
W jakim świecie żyją młodzi? W stworzonym przez dorosłych - to dorośli zarabiają na imprezach dla młodzieży, stworzyli media, w którym młodzi nie znajdują wzorów do budowania systemu wartości - ale znajdują zaproszenie na nową imprezę (to z wypowiedzi Krzysztofa Panfila) itd., itd.
Młodzież zawsze imprezowała, to charakterystyczne dla wieku. Ale - co poza tym? Czy tylko beznadzieja i nuda... Dlaczego?
Dziś zatelefonowała do mnie znana olsztyńska plastyczka z potrzebą rozmawiania o tym, dlaczego likwiduje się osiedlowe kluby kultury i dlaczego nic nie powstaje w zamian sensownego, skoro ludzie w spółdzielniach na kulturę płacą? I dlaczego w ogóle ubywa takich miejsc?
Przypomina mi się powiedzenie Jana Himilsbacha: Jest, k..., tyle dróg, a k.., nie ma gdzie iść. Tyle, że jemu chodziło o imprezę, a teraz chodzi o coś więcej.