Pojęcie „prowincja” ma dwa znaczenia. Popularniejsze jest to pejoratywne, w którym prowincja jest zacofaniem, czymś „daleko od szosy”, z dala od nowoczesności i aktualności, gdzie nic wartościowego się nie dzieje. Na taką prowincję polityków przywożą w teczce (bo miejscowi to cieniasy), z takiej prowincji co zdolniejsi i młodsi chcą się wyrwać i pojechać w szeroki świat. Zostają tylko starzy i nieudaczni. Taka prowincja niczego wartościowego nie tworzy, świeci światłem odbitym, jest wypaczonym i zapóźnionym obrazem tego, co gdzie indziej powstało. W tym rozumieniu „prowincja” to nie miejsce, ale sposób myślenia.
Ale jest i prowincja jako miejsce, gdzieś na uboczu, z dala od tłoku i zgiełku miasta. W tym znaczeniu prowincjonalny znaczy lokalny. A w lokalnych miejscach także mogą być ludzie twórczy, wolni w swoich wyborach i poszukiwaniach, tworzący z wewnętrznego impulsu, a nie z nieudacznego naśladowania „stolicy”. To jest właśnie ta lepsza prowincja, tworząca, kreatywna, poszukująca, świecąca własnym, oryginalnym światłem.
W nawiązaniu do spotkania z decoupage (12 lutego w kawiarni „Moja”) rodzi się refleksja: dlaczego nie ma w Olsztynie jak i okolicznych miasteczkach galerii-kawiarni z wytworami lokalnego rękodzieła. Rękodzieła rozumianego jako aktywność współczesnych ludzi, a nie cepeliowskiej pseudoludowości. Galerii, gdzie można kupić autentyczne pamiątki związane z regionem, a nie produkcje przemysłową z Chin...
Czy powstaną takie galerie w naszym regionie? Collegium Copernicanum aktywnie będzie takim inicjatywom kibicować.