Kilka lat temu prof. Andrzej Jajszczyk z krakowskiej AGH uznał, że siedem grzechów głównych szkolnictwa wyższego w Polsce to: 1) złe finansowanie uczelni, 2) nieefektywny system zarządzania, 3) przestarzały model kariery, 4) brak mobilności, 5) niedostateczna konkurencja, 6) słabość formalnych elit akademickich i 7) niedostateczne powiązania z gospodarką. W istocie ta diagnoza zachowuje ważność do dziś. Z jednej strony mamy ponad 350 uczelni, dwa miliony studentów, a z drugiej - rosnącą świadomość obniżania się poziomu nauczania i sytuację, w której polskie uniwersytety znajdują się bardzo daleko w rankingu najlepszych uczelni świata.
Nierzadko prace licencjackie, a nawet magisterskie są niemal na poziomie dawnej matury, zaś rozprawy doktorskie - na poziomie niegdysiejszych magisterskich. W ostatnim prestiżowym rankingu szanghajskim (pomijam tu pewne sporne stosowane kryteria, np. liczbę noblistów) jedyne uwzględnione nasze uczelnie - Uniwersytet Warszawski i Jagielloński znalazły się dopiero w czwartej setce. Na 700 możliwych punktów UJ uzyskał 71, a UW 75. Niejako tradycyjnie lideruje amerykański Harvard (na którym spędziłem kiedyś rok jako stypendysta Fulbrighta), mający budżet w wysokości 37 mld dol. i w swych dziejach 72 noblistów.
Dyskusje i spory o reformie nauki i szkolnictwa wyższego toczą się od dawna. Po przyjęciu w ub.r. m.in. ustaw o finansowaniu nauki, o Polskiej Akademii Nauk oraz utworzeniu kilku centralnych struktur naukowo-badawczych, w tych dniach de facto zdecydowano o bodaj najważniejszej reformie. Sejm znowelizował bowiem znacząco (samo sprawozdanie, które przedstawiła Krystyna Łybacka liczyło ponad sto stron) prawo o szkolnictwie wyższym oraz ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym (zmiany Senatu mogą być co najwyżej marginalne). Nowości jest bardzo dużo i nie sposób je w tym miejscu analizować. Dopiero praktyka pokaże, czy uczelnie zostaną rzeczywiście zmotywowane do inwestowania w jakość studiów i badań naukowych.
Idea ułatwienia awansu młodym naukowcom jest także bez wątpienia szczytna. Dobrze, że utrzymano habilitację, choć nowa procedura jej uzyskiwania wydaje się nader kontrowersyjna (podobnie, jak np. zniesienie stanowiska docenta, czy - nade wszystko - możliwość wyboru rektora, legitymującego się jedynie stopniem doktora). Uczelnie niepubliczne, nie dysponujące w większości własną kadrą samodzielnych pracowników nauki, dotknie z pewnością ograniczenie wieloetatowości zatrudnienia. Ponadto - możliwość studiowania na drugim kierunku zawarowano jedynie dla najlepszych studentów, odchodząc od mechanicznej propozycji Ministerstwa - 10%.
Dla wielu - o czym sam wspominałem w debacie - owe zmiany (nawet te niezbędne) mogą stanowić swoisty ersatz w sytuacji, gdy w naszym kraju nakłady na naukę, badania i szkolnictwo wyższe są żenująco niskie i np. stawiają nas w pozycji czerwonej latarni w skali Unii Europejskiej. Zgadzam się przy tym z prof. Karolem Modzelewskim, iż cała filozofia komercjalizacji polskiej nauki wydaje się dość wątpliwa. Także z tego względu wstrzymałem się od głosu.
„Nauka to pokarm dla rozumu” pisał Lew Tołstoj. Ta dość banalna dziś prawda wciąż z trudem przebija się nad Wisłą. A przecież o przyszłości Polski w istocie zadecydują głównie dwa powiązane z sobą elementy - stan gospodarki oraz poziom edukacji, nauki i postępu technicznego!
Tadeusz Iwiński