Bogdan Klich, jeden z dwóch ministrów obrony na świecie będących lekarzami psychiatrami (tym drugim jest Gruzin), udzielił właśnie tabloidowi „Fakt” wywiadu pod prowokacyjnym tytułem „Afganistan to dobry poligon”. Polityk, który - zgodnie ze standardami dojrzałych demokracji - co najmniej dwukrotnie powinien podać się sam do dymisji (po katastrofie samolotu „CASA” i po tragedii smoleńskiej) udowadnia w nim, że kompletnie nie pojmuje roli wojska we współczesnych stosunkach międzynarodowych.
Piszę to z prawdziwą przykrością, ale nie można inaczej zareagować na niesłychane słowa, iż: „Nie ma takiego poligonu w kraju, na którym można by było wojsko ćwiczyć tak, jak to było w Iraku, a teraz w Afganistanie”. A przecież siły sojusznicze na czele z USA nie interweniowały w 2003 r. w Iraku (pomijając kontrowersje prawne związane z okolicznościami rozpoczęcia działań) w celu swoistego treningu armii, lecz by przeciwdziałać użyciu broni masowego rażenia. Operacja NATO w kraju Hindukuszu, z udziałem wciąż ponad 2,5 tys. żołnierzy polskich, zmierzała (bez pełnych sukcesów) do podcięcia korzeni międzynarodowego terroryzmu, którego rolę uświadomiono sobie należycie dopiero we wrześniu 2001 r., zaś obecnie - do nieprzegrania przez władze w Kabulu batalii z talibami. Klichowi pomyliły się poligony w Orzyszu, Drawsku Pomorskim, czy Bemowie Piskim z odrębnymi państwami takimi, jak Afganistan, czy Irak. I nie zmienia tego fakt, iż w prowincji Ghazni w ramach naszego kontyngentu znajdują się żołnierze z tak doborowych jednostek, jak choćby GROM, czy 1 Pułk Specjalny Komandosów z Lublińca.
W Afganistanie, który miałem okazję odwiedzić pierwszy raz jeszcze przed wkroczeniem tam wojsk radzieckich, przegrali w historii wszyscy cudzoziemcy. Aleksander Wielki, Brytyjczycy (3 wojny), ZSRR, a teraz - jak trafnie ujął to prof. Roman Kużniar - operacja międzynarodowa „zabrnęła w ślepy zaułek”. I to mimo obecności łącznie ok. 150 tys. żołnierzy oraz ogromnych nakładów finansowych tylko w przypadku Stanów Zjednoczonych szacowanych łącznie na ok. 300 mld dol. Amerykanie i siły ISAF nie wyciągnęły wniosków z błędów popełnionych przez Armię Czerwoną. Postawiono niemal wyłącznie na rozwiązanie militarne, minimalizując kwestie pomocy społeczno-gospodarczej i niezbędnego kompromisu politycznego. Dobrze, że następuje niezbędna korekta tej strategii. Lepiej późno niż wcale! Barack Obama zapowiedział, iż w 2014 r. ekipa prezydenta Karzaja powinna przejąć odpowiedzialność za własne państwo. Warto w tym kontekście przytoczyć plastyczne przysłowie afgańskie: „Ja i mój brat jesteśmy przeciw kuzynowi, a my trzej stoimy razem przeciw reszcie świata”.
Polscy żołnierze powinni zakończyć swój pobyt w kraju Hindukuszu - w porozumieniu z sojusznikami - najpóźniej w przyszłym roku. O tym mówił jeszcze kilka miesięcy temu prezydent Bronisław Komorowski. Szkoda, że później zmienił zdanie. Nie wystarcza zmiana charakteru misji z bojowej na szkoleniową. Pomijam już ten wątek, iż wszystko to odbywa się w jakimś stopniu kosztem uzbrojenia i przygotowania jednostek znajdujących się nad Wisłą. Przykład Kanady oraz decyzji przygotowywanych m.in. w Holandii i Wielkiej Brytanii powinien dać do myślenia.
W końcu lat 20-ch ubiegłego wieku przyjechał do Polski reformatorski monarcha afgański Amanullah. W prezencie od naszego rządu otrzymał lokomotywę. Tyle tylko, że w Afganistanie do dziś nie ma kilometra linii kolejowej, stąd stoi ona pod Kabulem na maleńkim odcinku specjalnie ustawionych szyn. Nie sądziłem, że po upływie ponad 80 lat wiedza naszego ministra obrony narodowej (ujawniona w wywiadzie określonym w absurdalnej polszczyżnie jako „ekskluzywny”) okaże się równie głęboka, jak ówcześnie Józefa Piłsudskiego.
Tadeusz Iwiński