Po tygodniu od wyborów prezydenckich na Białorusi (Anna Strońska przed laty nazwała pięknie ten kraj „Brzozorusią”) warto spokojnie zastanowić się nad tym, co się stało i co może dziać się dalej. W istocie jedyną rzeczą, która zadziwiła zewnętrznych obserwatorów (bo już - niestety - chyba nie większość obywateli naszego wschodniego sąsiada) nie było zwycięstwo Aleksandra Łukaszenki, lecz brutalne zdławienie demonstracji opozycji w Mińsku po ogłoszeniu wstępnych rezultatów. Zatrzymanie i aresztowanie kilkuset osób, wśród nich większości z 9 kontrkandydatów, w tym mojego długoletniego kolegi, socjaldemokraty Nikoły Statkiewicza. Nie można wykluczyć, że sądy skażą na surowe kary czołowych oponentów prezydenta.
„Będąc trzeźwym jak sędzia”, jak głosi brytyjska maksyma, nie można było oczekiwać innego wyniku wyborów. 56-letni dziś Łukaszenka (nawet nazwę wsi, w której przyszedł na świat zmieniono - jako wyraz uczczenia głowy państwa - na Aleksandria), to bardzo zręczny polityk. Były dyrektor sowchozu, dobry mówca, gdy trafił do parlamentu stanął na czele komisji walczącej z korupcją i zdobył sporą popularność. Wykorzystał też błędy pierwszej ekipy rządzącej Białorusią i np. przywrócił rosyjski jako język oficjalny.
W ciągu 16 lat rządów sprawowanych populistycznie zmieniał osobiście dyrektorów i ministrów, dbał o regularne wypłacanie pensji, rent i emerytur, prezentował się jako zapalony hokeista i zręcznie „grał” kartą rosyjską. Nader podzielona opozycja nie była i nie jest w stanie stworzyć dla „bat’ki” - jak jest powszechnie określany - realnej alternatywy. Już gdy w 1996 r. kierowałem delegacją Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w Mińsku, w trakcie dwugodzinnej rozmowy z Łukaszenką (po ówczesnym referendum zmieniającym konstytucję w kierunku niedemokratycznym - na mój wniosek - zawieszono status Białorusi jako tzw. gościa specjalnego Rady) dostrzegłem znaczący kontrast - na niekorzyść opozycji - co do sposobu komunikowania się ze społeczeństwem. Oczywiście, że mamy do czynienia w tym przypadku z władzą autorytarną, co więcej, prezydent przygotował sobie sukcesję na dwa pokolenia do przodu. Dobrze wykształcony, 35-letni najstarszy syn Wiktor jest doradcą ojca w sprawach bezpieczeństwa i faktycznie nadzoruje służby specjalne, zaś 6-letni Kola (owoc związku pozamałżeńskiego) towarzyszy ojcu w wizytach oficjalnych (nawet u papieża) i był także u jego boku w trakcie ostatniego głosowania.
Instytucje europejskie, zwłaszcza Unia i Rada Europy (to w Strasburgu od lat trwa - choć ograniczony - dialog na szczeblu parlamentarnym między białoruską władzą i opozycją) od dawna szukają właściwej strategii wobec Mińska. Przez długi czas próbowano izolować samego Łukaszenkę i jego najbliższe otoczenie (tworząc m.in. czarną listę ponad 40 osób, którym odmawiano wizy), ale nie izolować społeczeństwa Białorusi. Otwarcie mówiąc, nie okazało się to skuteczne. Dlatego od ok. dwóch lat przyjęto - moim zdaniem słuszne - inne podejście: snucia sieci kontaktów gospodarczych, społecznych, rozwoju programów stypendialnych itd. W przekonaniu, iż pomoże to stopniowo rozwijać procesy demokratyzacji. W tym kontekście postrzegać należy również tzw. Partnerstwo Wschodnie Unii i dobrze, że ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Polski odwiedzili w listopadzie Mińsk. Nie chodzi przy tym o prymitywną politykę „kija i marchewki”, lecz o uwzględnienie specyfiki Białorusi. Łukaszenka w ostatnich miesiącach wykorzystał też zmienioną sytuację międzynarodową, demonstrując - we współpracy z Wenezuelą i Iranem - możliwość uniezależnienia się od Rosji w dostawach surowców energetycznych. Na ile mogłoby to być realne, to zupełnie inna sprawa.
Polska, która ma ponad 400-kilometrową granicę z Białorusią i nieuchronnie musi współpracować z nią w wielu dziedzinach (nie wspominam już o potrzebie pomocy dla kilkusettysięcznej społeczności polskiej w tym państwie) stoi przed wyjątkowo trudnym wyzwaniem. Potępiając oczywiście naruszanie prawa, trzeba domagać się uwolnienia zatrzymanych. Konieczne jest wyraźne wzmocnienie wsparcia dla białoruskich organizacji pozarządowych zajmujących się ochroną praw człowieka, w tym mniejszości narodowych. Także zwiększenie polskich programów stypendialnych dla młodzieży z Białorusi. Śmiałym krokiem byłoby zniesienie opłat za wizy dla białoruskich obywateli przyjeżdżających tylko nad Wisłę i Bug, a nie do całej strefy Schengen. Ale nie można odchodzić od tej nowej polityki otwarcia UE wobec Mińska. To byłby błąd, mogący ponownie izolować Białorusinów, na co słusznie wskazują niektórzy opozycjoniści, jak Aleksander Milinkiewicz. Nie wyklucza to „punktowych” rodzajów sankcji.
W tej materii polityka polskiego rządu wydaje się na ogół prawidłowa. Radosław Sikorski powinien jednak zaprzestać publicznego mówienia, że decyzja władz białoruskich brutalnego rozwiązania siłowego była spowodowana tym, iż Łukaszenka prawdopodobnie nie wygrał wyborów. Tego się nie udowodni i brzmi mało dyplomatyczne. To niestety raczej „pobożne życzenia”, choć prezydent zapewne nie uzyskał - jak podano - niemal 80% głosów. Musi upłynąć jeszcze trochę czasu zanim większość obywateli Białorusi, szczególnie mieszkających na prowincji - na wsi, w małych miastach typu Kobrynia i większych (poza Mińskiem), np. Mohylewa, Brześcia czy Homla - dojrzeje do niezbędnych zmian.
Tadeusz Iwiński