Dwudziestego pierwszego grudnia br. Polska, wraz z ośmioma innymi państwami, wejdzie do strefy Schengen. Znikną szlabany. Będziemy wjeżdżać do naszego zachodniego sąsiada bez kontroli. To dobra dla nas zmiana. A co o tym myślą Niemcy?
Jak informują media, w strefie przygranicznej panuje swoistego rodzaju psychoza strachu. Ludzie boją się, że „ze wschodu przyjadą przestępcy”. Jedni oświadczają, że nie wypuszczą z domu dzieci bez opieki, inni montują w domach alarmy i wstawiają drzwi nie do sforsowania.
Jak uważa niemiecka policja, taka niestrzeżona granica może stać się doskonałym przejściem dla azylantów, którzy zatrzymani w polskich ośrodkach, teraz dostaną szansę na dotarcie do docelowego dla nich kraju. Niemcy staną się dla nich dostępniejsze.
No cóż, taki osąd sytuacji i wynikająca z niego panika z czegoś się biorą. W sumie nie jest to ocena pochlebna dla naszych rodaków. Myślę, że wiele w naszych relacjach między sobą i innymi społeczeństwami mamy do poprawienia. Jednak nasi sąsiedzi nie tylko złego zachowania Polaków się obawiają. Chodzi tutaj także o przestępczość. To już jest sprawa poważna i oczywiście bardzo wstydliwa. Jeżeli prasa niemiecka podkreśla, że „przyjadą do nas bandyci”, to jest to problem. Duży problem.
Czy pocieszeniem może być inny, tym razem pozytywny fakt, że osiedlający się na terenach byłej NRD, z powodu atrakcyjności pozostawionych tam domów i mieszkań, a właściwie ich cen, Polacy uznawani są przez Niemców za sympatycznych i dobrych sąsiadów?
Zapewne tak, ale jeśli chodzi o sąsiedztwo, to nawet u siebie mamy z tym problemy. Prorocze okazały się wątpliwości mojego redakcyjnego kolegi opisującego konflikt sąsiedzki na ul. Grotha - mieszkańców bloku wielorodzinnego z hodowcą psów Łukaszem P. Wyrok zapadł. Obwiniony miał zapewnić mieszkańcom spokój i zapłacić karę. Zamiast tego zapewnił im prawdziwą „ścieżkę zdrowia”.
Zaraz po ogłoszeniu wyroku psy wyły przedpołudniami i to całymi godzinami. Obecnie szykany są jeszcze dotkliwsze, psy wyją po kilkanaście, do dwudziestu minut (tyle aby nie zdążył dojechać patrol policji) parę razy w ciągu nocy. Godziny są różne: 23.00, 24. coś tam, 0 i tak dalej, 3.00, 5.00...
Bardzo „wyspani” mieszkańcy, sąsiedzi niesfornego hodowcy, po takiej nocy idą do pracy. Cała sprawa trwa już dwa lata. Będą następne rozprawy, kary, ale warto pomyśleć w aspekcie tej ponurej sprawy - jacy my, Polacy, naprawdę jesteśmy?