W trakcie dzisiejszego, cyklicznego telewizyjnego programu „Narożnik Newsweeka” w Polsat News świetny rysownik Jerzy Krzętowski, stale komentujący bieżące wydarzenia polityczne, celnie oddał nowe zjawisko dostrzegalne w Polsce. Oto w sypialni leży polityk z żoną, a każde z nich u swego boku ma - w pozycji horyzontalnej - oficera Biura Ochrony Rządu. I mąż wyjaśnia swej zdumionej połowicy: „Oczywiście, że śpią; kiedyś muszą spać!”.
Chodzi oczywiście o to, że - po zastrzeleniu pracownika łódzkiego biura poselskiego PiS Marka Rosiaka - szef BOR-u, gen. Marian Janicki, zwrócił się do szeregu polityków wywodzących się z różnych ugrupowań politycznych, którymi interesował się zabójca Ryszard C., z propozycją ochrony. Większość z nich wyraziła na to zgodę, a część uczestniczyła nawet w swoistej, publicznej licytacji pod hasłem: kto z nas może być bardziej zagrożony. Reakcja społeczna, choć brak precyzyjnych danych, była raczej negatywna, a momentami ironiczna.
Jestem ostatnią osobą, która by lekceważyła rozmaite zagrożenia. Ogromnie cenię wyjątkowe wyszkolenie oraz ofiarność okazywaną w trakcie trudnej służby przez funkcjonariuszy BOR-u, formacji istniejącej od ponad półwiecza. Coś wiem o tym po trzech latach pracy w Kancelarii Premiera. Pamiętam również, iż dziewięcioro funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu zginęło w katastrofie pod Smoleńskiem. Jednakże wydaje się, że szefostwo Biura w tym przypadku wykazało się pewną niefrasobliwością, działając przy otwartej kurtynie. Zagrożonych - nawet potencjalnie - trzeba oczywiście chronić, ale niekoniecznie publicznie o tym przez wiele dni rozprawiać. I niepotrzebnie ujawniać rozmaite dane. Dyskrecja oraz skuteczność na ogół bowiem idą z sobą w parze.