IQ wypada blado w stosowanej praktyce, jeśli pojmowane jest jak fetysz. Bo „IQ się nie sumuje”. Do takiego wniosku prowadzi odkrycie amerykańskich naukowców, którzy pokazują, że zatrudnianie wyłącznie przebojowych liderów czy speców od karier to porażka, przy grupie, w której członków charakteryzuje różnorodność i jednocześnie dobra współpraca. Polecam temat na oddech w kampanii wyborczej...
O tym, że grupa złożona z najbardziej inteligentnych osób niekoniecznie podejmuje najbardziej inteligentne decyzje można przeczytać w magazynie „Science„”. Przed miesiącem wyniki tych badań omawiała „Gazeta Wyborcza” (publikacja 1 października, autor Olga Walendziak).
Temat ciekawy. Popatrzmy wokół. Dość łatwo znajdziemy przykłady na to, co opisuje „Gazeta”. Na przykład: Wybraliśmy najlepszych i nic z tego nie wyszło. Albo: trudna rekrutacja, przeprowadzanie testów kompetencji, sprawdzanie wykształcenia i inteligencji kandydatów kończą się tym, że powstaje zespół, w którym nic się nie klei. Z drugiej strony nie brakuje takich zespołów, w których nie ma wielkich gwiazd ani członków Mensy, tymczasem osiągane wyniki są znakomite. Dlaczego?
Wg badaczy najważniejszym wyznacznikiem sukcesu grupy jest empatia i zgodna współpraca - niedoceniana także przez wielu szefów nadal promujących indywidualny „wyścig szczurów”. Grupy, których członkowie byli w stanie słuchać się nawzajem i troszczyli się o innych, były dużo bardziej wydajne niż zespoły złożone z ambitnych jednostek konkurujących między sobą o miano lidera. Szła energia w gwizdek - można rzec w starym języku. Ale najciekawsze spostrzeżenie jest jeszcze jedno. Jest nim... kobieta!
Zespołową inteligencję podnosi obecność kobiet! Wyraźny wpływ płci na sukces grupy naukowcy tłumaczą większą wrażliwością społeczną pań - kobiety częściej troszczą się o uczucia innych i dbają o to, aby każdy był wysłuchany, dużo rzadziej też rywalizują o pozycję lidera.
Można o tym mówić dużo, bo w polskich obyczajach stereotypów uderzających w kobiety nie brakuje. Ale zostanę tylko przy prośbie o to, by dostrzegać kobiety na listach wyborczych, a jeśli nie, to chociaż wspierać je na co dzień. Tu świeży przykład. Jest w Olsztynie młoda plastyczka Marcelina Chodyniecka-Kuberska. Poznałam ją trzy lata temu, kiedy jeszcze studiowała i zaskoczyła mnie rysunkami architektoniczno-urbanistycznymi Olsztyna. Dzięki niej zmieniłam na przykład swoje spojrzenie na Nagórki, pokazane mi na rysunku przez artystkę od strony ulicy Sikorskiego. Inaczej, niż to czynię zazwyczaj, poprowadziła mój wzrok w stronę osiedla przez obraz działek. Ta „dziura” w ziemi, wypełniona ogrodami, była jak kapelusz rzucony przy ścianie blokowiska. To, co brzydkie, stało się ładnym. Potem podziwiałam jeszcze wiele innych szkiców autorstwa dziewczyny, która malowała Olsztyn z perspektywy osoby, kochającej to miasto. Dzięki niej nawet chaos zielska na skrawkach niezabudowanych terenów w dzielnicach o monotonnej architekturze, wydawał się zaprojektowany. Coś niebywałego.
I ta wg mnie bardzo utalentowana osoba, czyli Marcelina Chodyniecka-Kuberska, jest teraz asystentką Prezydenta Miasta ds. Estetyzacji. Wierzę w to, że zgodnie z teorią amerykańskich naukowców, jest ona tym elementem „obcym”, który podniesie sukces grupowego myślenia - w tym przypadku o upiększaniu miasta i wypełnianiu przestrzeni miejskiej pięknem. Nikt nie ma patentu na wiedzę, (ani stary, ani młody, biedny czy bogaty), ale osoba z fantazją większą od przeciętnej wprowadza twórczy zamęt, a on może ciekawie zaowocować.
Na zakończenie cytat Marceliny (fragment wypowiedzi na czacie z końca września br.), który odnosi się do ważnej - w kontekście poruszonego przeze mnie tematu - roli współpracy: -
Pracuję co prawda w Urzędzie od niedawna, ale do tej pory nie spotkałam się z „ratuszowym, mentalnym betonem zbrojonym”. Odpowiadam za projekty i działania, które wymagają współpracy między różnymi wydziałami, w tym drogowcami, urbanistami, architekturą i do tej pory nasza współpraca układa się dobrze. Kodeks estetyzacji Starego Miasta to właśnie taki projekt, który od początku prowadzimy na zasadzie konsultacji z przedsiębiorcami i różnymi wydziałami Ratusza. Sam pomysł programu estetyzacji stworzyli przedsiębiorcy z Wydziałem Promocji. Ja bardzo wierzę, że ta współpraca dalej będzie tak wyglądała.I tak to przypadkowe poznanie tekstu z „Science” sprowadziło mnie na grunt olsztyński - trzymam kciuki za estetyzację wg Marceliny i otwarte głowy współdecydentów. O tym, że prawie każdy zamiar i powód do radości może popsuć brak komunikacji i parkingów, a nadmiar barierek, to już inna sprawa.