W niedzielny poranek (25.11) pod Halą Urania wyrosła mongolska jurta. Przy niej zaparkowały cztery terenowe Nissany. W jurcie zawisły wykonane przez Beatę Pawlikowską fotografie, a na ekranie wyświetlano film video z ubiegłorocznej wyprawy do Mongolii, szlakiem nieznanego szerszej publiczności franciszkanina Benedykta nazwanego „Polakiem”. Benedykt Polak w latach 1245-1247, jako pierwszy Europejczyk, wspólnie z Włochem Janem di Piano Carpinim, dotarł do państwa Mongołów.
Ekspedycja Szlakiem Benedykta Polaka z Warszawy do Karakorum w Mongolii wyruszyła w sierpniu 2007 r. Jej celem było pokonanie trasy wyznaczonej przez Benedykta Polaka, poszukiwanie śladów jego podróży i poznanie państw leżących na trasie - Ukrainy, Rosji, Kazachstanu, Kirgistanu i Mongolii.Gazeta On-Line Olsztyn24 rozmawiała z Jerzym Szkamrukiem, pomysłodawcą i współorganizatorem ekspedycji.
- Skąd zainteresowanie Benedyktem Polakiem?- Benedykta znalazłem przypadkowo, w internecie, kilka ładnych lat temu. Bardzo mnie jego postać zainteresowała. Stwierdziłem, że Polacy bardzo rzadko wykorzystują znane postacie historyczne, albo jeszcze nieznane w Polsce, do promowania samych siebie. Okazuje się, że mamy ludzi wybitnych, którzy dokonywali rzeczy niesamowitych. Myślę, że śmiało można wyczyn Benedykta porównać do wielkości Mikołaja Kopernika, czy Marii Skłodowskiej-Curie. Nie ma tutaj żadnej różnicy. To są oczywiście trzy różne profesje, ale wykonywane w sposób perfekcyjny.
- To jest powód, dla którego można zainteresować się Benedyktem Polakiem.- Włosi promują mocno Jana di Piano Carpiniego. On jest znaną postacią we Włoszech, ale to Benedykt doprowadził do tego, że ich wyprawa się powiodła. Z kilku powodów, po pierwsze - znał podstawy języka mongolskiego, po drugie - znał zwyczaje wschodu, po trzecie - znalazł „sponsorów” wyprawy, bo książę mazowiecki wyposażył ich na drogę, dał list do księcia Wasylki w Kijowie, no i książęta ruscy również ich doposażyli tak, że posłowie mogli obsypać darami Batu-chana, dowódcę słynnej „Złotej Ordy” który stacjonował w delcie Wołgi. Dzięki protekcji Batu-chana dostali oddział tatarski, który ich chronił i jedwabnym szlakiem doprowadził do Chin. I to jest przyczyna, dla której uważam, że Benedykt Polak na tamte czasy był świetnym logistykiem i potrafił wykorzystać swoją wiedzę do tego aby przeprowadzić taką wyprawę i z niej wrócić.
- Trzeba więc Benedykta Polaka promować w Polsce!- Staramy się. Ukazały się już artykuły w OZON-ie, w Newsweek-u, w tej chwili jest wyprodukowanych piętnaście odcinków relacji z wyprawy oraz będzie dokument, który szykujemy na styczeń. Myśmy ten pierwszy krok zrobili. Nie jest łatwo. Spotykamy się z dużą życzliwością wielu, wielu osób, ale spotykamy się też z takimi ludźmi, którzy nie rozumieją tego, że trzeba tę inicjatywę wspomóc. Cały projekt zrobiliśmy z pieniędzy sponsorów i bardzo za to wszystkim sponsorom dziękujemy. Liczyliśmy na pomoc państwa, ponieważ robimy coś, czym Państwo powinno się zainteresować. Zachowania patriotyczne rodzą się właśnie wówczas, gdy młodzi ludzie mają oparcie w historii, a nie wtedy kiedy życzą sobie tego politycy.
- Zorganizował Pan tę wyprawę do odległej Mongolii, szlakiem Benedykta Polaka...- Organizatorem wyprawy była grupa przyjaciół, którzy bardzo chcieli, aby ta wyprawa doszła do skutku i żeby przygotowany przez nas materiał filmowy ukazał się w telewizji. Chcieliśmy też przeżyć przygodę, ale należy pamiętać, że codziennie pokonywaliśmy 300 - 500 kilometrów i pięć godzin pracowaliśmy z kamerą. Tak więc ta „przygoda” wymagała od nas bardzo dużo wysiłku.
- Jak liczna była ekspedycja?- W kluczowym momencie wyprawy, kiedy doleciała do nas Beata Pawlikowska, było nas 10 osób, ale przez pewien czas było nas dziewięcioro, bo nie wszyscy mogli sobie pozwolić, aby być z nami przez dwa miesiące.
- Mieliście do dyspozycji cztery Nissany?- Tak. Kiedy startowaliśmy, były zupełnie nowe, ale i dzisiaj nie widać na nich trudów podróży. Samochody przejechały łącznie ponad 80 tys. kilometrów. Dokładnie, każdy z samochodów przejechał 22 tys. kilometrów.
- Szczególne momenty z wyprawy, które utkwiły w pamięci?- Wjazd do Mongolii „powalił wszystkich na kolana”. Przed nami rozpostarł się widok niesamowity. Widzieliśmy przed sobą przestrzeń 30 - 40 kilometrów kwadratowych, ogromną, na której działy się cztery zjawiska atmosferyczne naraz, czyli była burza, było słońce, była tęcza, był deszcz. Jest to coś niesamowitego - gra kolorów, step, jurty białe pośród stepu... Kolory gór, od czarnego, przez rdzawo-rudy, żółć, po zieleń wręcz. To robiło niesamowite wrażenie.
- Rozumiem, że chciałby Pan przeżyć to raz jeszcze?- Myślę, że gdyby ktokolwiek trafił tam, to chciałby wrócić do Mongolii. Mongolii nie da się zobaczyć w dwa, trzy tygodnie. Tam trzeba wracać. Ten kraj należy studiować bardzo długo, żeby w ogóle zrozumieć go i chociaż w części poznać. Trzeba powiedzieć, że cała Mongolia ma 600 kilometrów dróg asfaltowych...
- To tyle, ile my mamy autostrad!- Tyle, co u nas autostrad, ale to są drogi, powiedzmy sobie szczerze, wątpliwej jakości. Natomiast kraj jest ponad pięć razy większy od Polski. Podróżuje się stepem. Podróżuje się drogami podobnymi do naszych dróg polnych, podobnymi do olsztyńskich słynnych szutrów, gdzie Krzysiek Hołowczyc zawsze wygrywa i oby jak najdłużej... I to jest właśnie wyzwanie, moment, kiedy czujemy się otoczeni dziewiczą przyrodą.
- Wyprawę stanowili sami dziennikarze, czy też reprezentowane były inne profesje?- Przede wszystkim w skład ekspedycji wchodzili członkowie ekipy technicznej oraz dziennikarze. Nie zapominajmy, że z tej wyprawy robiliśmy film. Żeby ten film zrobić rzetelnie, potrzebowaliśmy dźwiękowca, potrzebowaliśmy dobrego operatora, potrzebowaliśmy reżysera, potrzebowaliśmy wreszcie przygotowania redakcyjnego. Więc ci wszyscy ludzie musieli z nami pojechać.
- Zawodowo jest Pan producentem filmowym...- Tak, można powiedzieć, że jestem niezależnym producentem filmowym. Swoje materiały proponuję tej telewizji, która wyrazi na to chęć. Jest to nieraz proces długotrwały, ale, jak widać, tym razem się świetnie udało. Jesteśmy bardzo wdzięczni programowi II Telewizji Polskiej, że wziął nasz materiał z wyprawy. Nasz film można oglądać w dwójce w soboty o godz.10.35, a w niedzielę o godz. 9.50. Wiem, że wiele osób nas ogląda. Zapraszam do telewizorów!
- Dziękuję za rozmowę.
Z D J Ę C I A