Pozwalam sobie zabrać głos w sprawie Waszego zdrowia, bo mnie, zwykłemu pacjentowi, chodzącemu tak jak Wy - od czasu do czasu - do lekarza, żołądek wpada w emocjonalny rozstrój, jak widzę zabiegi władzy, co rusz reanimujące nieboszczyka.
Permanentnie realizowana reforma NFZ nie ma sensu - tak, jak reformowanie socjalizmu, który z założenia był niereformowalny. Narodowy Fundusz Zdrowia jest pozostałością właśnie wspomnianego socjalizmu. Sytuację w polskiej ochronie zdrowia można rozpatrywać jedynie w kontekście globalnym.
Zdrowie - tak, socjalizm - nieUważam, że tylko dobrowolny system ubezpieczeń, oparty o rzetelne firmy ubezpieczeniowe, działające w ramach konkurencji zda egzamin. Jest rzeczą oczywistą, że takich zmian nie można dokonać w oderwaniu od systemu funkcjonowania państwa. Tak więc system funkcjonowania państwa (ten szeroko pojęty) musi się zmienić najpierw, potem można stwarzać warunki do funkcjonowania poszczególnych dziedzin życia obywateli, w tym także ochrony zdrowia.
Podkreślę - stwarzać warunki - a nie zastępować i wyręczać obywateli w roli, jaką powinni spełniać, czyli myśleć o swojej przyszłości i ubezpieczać się na wypadek choroby. Człowiek sam powinien zadbać o swoje zdrowie. Szpitale winny być własnością prywatną, gdyż tylko taka forma własności daje rękojmię rzetelnego korzystania z pieniędzy płaconych przez pacjentów. Placówki takie są elastyczne i zabiegają o pacjenta poziomem i cenami świadczonych usług medycznych. Daleko nie trzeba szukać - wiele prywatnych poradni świetnie sobie radzi, a radziłaby sobie jeszcze lepiej, gdyby państwo przestało okradać Polaków z pieniędzy opodatkowując co tylko się da, i to w stopniu, który można nazwać tylko rabunkiem „dla dobra i na rzecz socjalizmu”. Jeżeli cały system funkcjonowania państwa jest chory, to wszystko, co związane z tym systemem też jest chore. Chory więc jest również NFZ. Co poniżej spróbuję udowodnić.
Po pierwszeObowiązkowy system z samego założenia jest niesprawiedliwy. Osobiście, przez te ponad osiem lat funkcjonowania tzw. ubezpieczenia zdrowotnego, wpłaciłem do kasy państwa (bo nie do kasy ubezpieczyciela) ok. 8 000 zł. Z usług medycznych korzystałem sporadycznie - średnio raz w roku.
Z dużym prawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że „wydałem” ze swego ubezpieczenia ok. 1 000 zł. Zapytam więc, gdzie są moje pozostałe pieniądze? Znajoma powiedziała, żebym się nie złościł, bo realizuję zasadę solidaryzmu społecznego. Ja uważam, że jak będę chciał się z kimś potrzebującym podzielić, to znajdę odpowiednią osobę i pośrednictwo urzędnika nie jest mi do tego potrzebne.
Kolejny przykład niesprawiedliwości: jeżeli ktoś zarabia powiedzmy 10 000 zł, to płaci odpowiednio wysokie składki na ubezpieczenie zdrowotne, ale myli się, jeżeli myśli, że w związku z tym należy mu się więcej. Zakres świadczeń zawartych w pakiecie jest identyczny z moim - mimo, że ja płacę znacznie mniej.
Po drugiePaństwo stworzyło kolejny monopol, który dyktuje warunki. Urzędnicy wykazują tu wyjątkową nadgorliwość. Bardzo często kontakt świadczeniodawca - urzędnik NFZ ma charakter dyktatu tego ostatniego.
W obawie przed utratą kontraktu lekarz, czy dyrektor szpitala lub przychodni, kładzie uszy po sobie, zamyka buzię i zgadza się na wszystko. Wspomnieć też należy, że jest to rozwiązanie korupcjogenne. Mamy tu odpowiedź na pytanie: dlaczego jedne szpitale mają straty, a inne zyski? Ktoś miał „wejścia”, a ktoś ich nie miał. Choć nie zawsze tak być musi. Czasami zwyczajna gospodarność i stosowanie rachunku ekonomicznego dają pozytywne rezultaty.
Po trzecieSystem jest chory, bo pieniądze trafiają w bliżej nieokreśloną, czyli wirtualną przestrzeń, w której już nie wirtualni, ale konkretni urzędnicy je dzielą. Każde obowiązkowe świadczenie wobec państwa jest podatkiem. Po to by zamydlić oczy ludziom, nazywa się go „ubezpieczeniem zdrowotnym”.
Ponieważ redystrybucja pieniędzy w Polsce jest koszmarem, umożliwiającym korupcję i marnotrawstwo, więc tylko niewielka ich część trafia do placówek służby zdrowia w postaci kontraktów.
Kiedyś prezydent USA Ronald Reagan, po dokonaniu szczegółowej analizy stwierdził, że pieniądze przeznaczone na pomoc społeczną w USA tylko w niewielkiej części trafiają do zainteresowanych. Lwia część jest konsumowana przez urzędników zajmujących się podziałem tych pieniędzy. Zapewne w przypadku
polskiego ubezpieczenia zdrowotnego taki przypadek również ma miejsce. Można się tylko spierać jaką część przejadają instytucje powołane do tego, by „dbać o nasze zdrowie”. A jak dbają to widać.
Po czwartePakiet świadczeń realizowanych w ramach ubezpieczenia zdrowotnego (niektórzy mylą nazywając je bezpłatnymi, choć takowymi nie są) ulega ciągłym zmianom na niekorzyść pacjenta. Coraz większa grupa świadczeń jest z niego wyłączana i pacjent zaskakiwany jest koniecznością dokonywania opłaty.
Po piąteProfilaktyka jest traktowana po macoszemu, choć wszyscy mędrcy tego świata stwierdzili, że jest ona znacznie tańsza niż samo leczenie. Ktoś mi z pewnością zarzuci, że sięgam za wysoko, bo chciałbym zmian systemowych w państwie, a tu już, w tej chwili potrzeba zmian. Ten piekielny, obowiązkowy system można zmienić, zanim wprowadzi się system dobrowolnych ubezpieczeń. Wystarczy zacząć liczyć pieniądze. Jednym zdaniem: każdy, kto płaci ubezpieczenie gromadziłby je na własnym koncie ubezpieczenia zdrowotnego, a dysponentem mógłby być upoważniony członek rodziny (żona, dzieci) i oczywiście on sam. Nie chodzi do lekarzy - pieniądze są gromadzone. Idzie do lekarza - wydaje je płacąc przy pomocy karty ubezpieczenia zdrowotnego. W grudniu każdego roku mógłby określić kwotę (nie procent) jaką będzie płacił na to ubezpieczenie przez następny rok. Mogą mu przecież spaść lub wzrosnąć dochody i miałby prawo do zmiany tej kwoty. Dotyczy to w szczególności osób prowadzących małe firmy. Od takiego rozwiązania już tylko niewielki krok do wprowadzenia konkurencji na rynku ubezpieczeń i zasady dobrowolności. Oczywiście, taki system stwarza możliwość skorzystania z każdego rodzaju usługi medycznej, bo byłaby opłacana z ubezpieczenia dopóty, dopóki starczy pieniędzy.
Osobiście chciałbym sam decydować, do jakiego lekarza moje pieniądze trafią. Jest to również sposób na zahamowanie odpływu lekarzy (i to najczęściej tych najlepszych) za granicę. Mieliby oni szansę godziwie zarobić w Polsce, a słabi lekarze, bo przecież tacy też są, nie mieliby pacjentów. Pojawiłaby się
pożądana konkurencja. Szpitale, lekarze mogliby oferować różny poziom i ceny za swoje usługi. Biurokracja zostałaby ograniczona do minimum.
Ze zdziwieniem przeczytałem opinię pani Ireny Petryny z PSL, że placówki ochrony zdrowia z założenia są non profit, czyli nie mogą przynosić zysku. Oczywiście, tak jest i będzie, jeżeli pozostaną państwowe i jak dalej będzie postępować zubożenie społeczeństwa, którego nie stać na płacenie za usługi medyczne. Wszystko, co państwowe jest drogie w funkcjonowaniu i mało wydajne. Placówka państwowa nie zabiega o pacjenta, ale czeka na to, aż państwo (czyli NFZ) jej da. Kolejne oddłużenie, to kolejne koszty, które muszą ponieść polscy podatnicy. Dlaczego? Bo są to państwowe placówki i zajmują się dziedziną ważną dla człowieka, więc rządzący nie mają odwagi zastosować radykalnych rozwiązań.
Jakoś nikomu nie przychodzi do głowy,żeby człowiek sam decydował na co wyda swoje pieniądze. Ciągle wmawia się nam, że do tego potrzebna jest kosztowna, urzędnicza instytucja czyli Narodowy Fundusz Zdrowia. Bez względu na centralizację, decentralizację i inną „zację” - bez zmiany sytemu nic z tego nie będzie.
Najbardziej śmieszą mnie kredyty pomostowe i inne zabiegi, które mają służyć oddłużeniu szpitali. Wszystko tylko po to, by utrzymać bankruta, który nikomu innemu, jak właśnie państwu zawdzięcza swoje bankructwo.
A państwo za nasze pieniądze wspaniałomyślnie kontynuuje reanimację. Przepraszam, ale tego w zakresie świadczonych przeze mnie usług medycznych nie ma. Za to trzeba zapłacić. Może by tak rządzący z własnej kieszeni?
Drodzy Państwo: zadbajmy o swoje zdrowie sami, bo nikt tego za nas nie zrobi, a już na pewno nie Narodowy Fundusz Zdrowia.
Życzę Wam dużo zdrowiaWasz niepoprawny poprawiaczWOJCIECH GROTECKI/DEBATA